Lochy i Smoki
Ledwo się pojawili, a już zostali okrzyknięci sensacją. Nie ma się co dziwić. Trudno jest się bowiem oprzeć ich niesamowicie chwytliwym melodiom, ciepłu i szczerości. Lochy i Smoki mają to, co najbardziej cenię w tego typu zespołach – duży ładunek emocjonalny, podany w niebanalny sposób i z tekstami po polsku, dzięki czemu łatwiej jest się mi z nimi utożsamić. Nie mogłem więc oprzeć się pokusie znalezienia okazji, by pogadać z chłopakami o emo, grach i paru innych rzeczach. ~Mn.
Hej! Na początek możecie się przedstawić, powiedzieć, w czym graliście do tej pory, z czego możemy was znać?
Krzysiek: Tak od samego początku to może być długo.
Arek: Ale z czego można nas znać, to niespecjalnie długa lista. Jestem Arek i tutaj, w Lochach, gram na basie i śpiewam.
Paweł: Jestem Paweł, gram na gitarze i też śpiewam.
Krzysiek: A ja jestem Krzysiek i gram na bębnach.
A: My wszyscy jeszcze gramy w The Throne.
K: I ja z Arkiem w WC.
A: I ja jeszcze w ODC. To tak z rzeczy, które teraz działają.
Może powiecie, kiedy zrodził się pomysł na Lochy i Smoki? Gdzieś spotkałem się z informacją, że było to dobrych parę lat temu.
K: Chyba w 2012 roku. W jakieś ciepłe, wiosenne popołudnie, po którejś próbie Throne’a, Arek stwierdził, żebyśmy przyszli następnego dnia bez Michała (wokalisty Throne’a) i pograli emo. Początek był taki, że to Arek grał na gitarze, a Paweł na basie. Tak zagraliśmy trzy próby, ale później się okazało, że Arkowi wychodziło bardzo słabo, dlatego się zamienili (śmiech).
A: Chciałem się trochę poduczyć grać na gitarze, na której gram w Throne. Zapytałem Pawła, czy by nie chciał pograć na basie, czy Krzysiek nie chciałby spróbować trochę bardziej pomieszanych, matematycznych motywów na bębnach. Jak wyszło, tak wyszło, każdy gra na swoim (śmiech). Jakoś tak chodziło nam po głowie granie emo, bo się słuchało od dawna takiej muzyki i był to moment, kiedy nie było za wiele tego typu kapel w Polsce. A zawsze tak podchodziliśmy do sprawy, że jak nie było zespołu w klimatach, których słuchaliśmy i którymi jaraliśmy się, to po prostu zaczynaliśmy to grać. I tak samo zresztą wyszedł Throne jak i mój inny zespół. Krzysiek robi zresztą koncerty w Szczecinie, nazywają się Wake The Dead i nie było co dawać na supporty (śmiech). Więc sami sobie wypełniliśmy lukę.
K: Prawda, tak było! Przyjeżdżały jakieś melodikowe kapelki ze Stanów i nie było kogo dać na support.
P: Ale skończyło się na tym, że zagraliśmy jeden koncert w Szczecinie.
K: I to jako co-headliner!
A czemu tak długo musieliśmy czekać na epkę?
K: Nie mieliśmy chyba z półtora roku salki, nawet dla Throne’a, który wtedy też nie był aktywny. Mimo że mieliśmy materiał na płytę. Nie mieliśmy także sprzętu. No, cuda na kiju się tam działy.
A: Mieliśmy w ogóle w graniu półtoraroczną przerwę.
P: Później był kolejny epizod, czyli nagrywanie nowej płyty Throne’a.
K: Nagrywaliśmy ją prawie dwa lata.
A: Niespecjalni z nas wirtuozi i na dodatek nieogarnięci. No i w sumie tak od zebrania kawałków po ich konkretne ukształtowanie minęło spokojnie 5 lat.
K: Generalnie zryw do grania Smoków powstał jakoś w wakacje. Nasz kolega Kuba organizował koncert na zamku Książąt Pomorskich - Punkowe Zakończenie Wakacji i zapytał, czy zagramy. Ale nie jako Throne, tylko jako Lochy i Smoki. Oczywiście pierwsza nasza odpowiedź to było „nie, nie ma opcji”.
A: Nie mieliśmy wtedy materiału.
K: Tak, mieliśmy dwa kawałki, które gramy może przez półtorej minuty (śmiech). I tak się skończyło, że w dwa/trzy tygodnie zrobiliśmy osiem kawałków…
A: …które rzeźbiliśmy wcześniej przez tyle lat.
K: Powymyślaliśmy nazwy, chłopaki napisali teksty, coś tam poduczyli się śpiewać. Trochę im to teraz lepiej wychodzi niż wtedy. Gdyby nie ten zryw, to myślę, że może do dzisiaj nic by z tego nie było. Także Kuba, dzięki, fajnie, że nam pomogłeś. I druga sprawa jest taka, że zaraz po koncercie nasz bardzo dobry ziomek Marcin z In Twilight’s Embrace przyjechał z Poznania do nas na weekendzik. Było ostre picie i w półtora dnia nagranie epki, zaraz po naszym koncercie, żebyśmy jeszcze byli w cugu.
P: To nasz kolega, który też zajmuje się właśnie produkcją, mixem itd.
K: Przyjechał za swoje, nagrał za darmo i pojechał (śmiech).
Macie płytę w gratisie!
K: Tak jest.
Lochy i Smoki są takim dość konceptualnym zespołem, chyba można tak powiedzieć. Jaracie się takimi rzeczami, gdzie każdy szczegół do siebie pasuje?
A: Jak najbardziej. Miałem taki pomysł i wiedziałem, że chłopaki podzielają te zainteresowania. Wszyscy jaraliśmy się Baldur’s Gate czy w ogóle całym światem Zapomnianych Krain, Dungeons & Dragons.
K: Pamiętam, jak jeszcze w Throne jakiś kawałek miał się nazywać „Faerun”, na początku istnienia, czyli jakieś 6 lat temu. Z tego kawałka nic nie wyszło, no ale ten temat gdzieś się kręci w Lochach i Smokach. Zresztą Arek zrobił koszulki, na których jest napis „Lochy i Smoki” i pod spodem „Faerun”.
A: Zawsze lubiłem wyszukiwać w kapelach mrugnięć okiem do takich rzeczy jak pop kultura i innych smaczków. Myślę, że jest to strasznie fajne i z tego to wyszło. Masz rację, faktycznie jest tak, że lubimy, przynajmniej ja bardzo lubię, jak wszystko się trzyma kupy. Na pewno nie nagrywamy koncept albumów, bo nie mamy za bardzo głowy do tego. Ale chociaż nazwy kawałków, nazwa kapeli, właśnie ten cały klimat. To też się nam bardzo kojarzy z latami większej młodości, nie żebyśmy byli starymi dziadami. Gdzieś jeszcze w gimnazjum, jak się wracało ze szkoły, był czas na granie w te gierki.
P: Ja w Baldura gram do dzisiaj praktycznie. Każdy z nas jest strasznym nerdem i każdy ma zajawkę na coś innego. Arek lubi komiksy, bardzo dużo ich czyta. Krzysiek gra w Baldura non stop na jakimś modzie.
K: I Paweł jest super Mistrzem Gry.
P: Tak. I od dzieciaka gram w sesje D&D. Teraz, przy okazji tego, że zrobiliśmy zespół, spotykamy się od czasu do czasu i gramy w RPG. No więc faktycznie wpływa to na nasze życie (śmiech).
Wytłumaczcie tę zajawkę na RPG. Jak to u was wygląda, spotykacie się regularnie i gracie w planszówki?
K: Jak mamy czas, to gramy.
A: Ciężko jest się zgadać. Dochodzi do tego jeszcze fakt, że nasze dziewczyny czy żony nie lubią za bardzo w to grać. To też nie jest tak, że sesja gry trwa godzinę. To jest raczej noc albo dzień siedzenia. A warto też to potem ciągnąć regularnie co tydzień. Nie ma czasu. No ale próbujemy.
P: Wracając do sensu pytania, dla mnie RPG to jest naprawdę świetna sprawa, taka totalna pożywka dla wyobraźni, kiedy faktycznie można na chwilę wcielić się w kogoś innego. Rozwija, poszerza horyzonty, dobre dla dzieciaków.
A: To jak granie w zespołach, takie przedłużanie sobie młodości, spotykanie się z kolegami/koleżankami itd. Pielęgnowanie w sobie tego dzieciaka.
P: Uważam, że to jest świetne hobby i powinno być bardziej popularne. Na pewno lepiej to wpływa na młodsze osoby niż…
K: …papierochy i wóda! (śmiech)
A jak myślicie, kto zrobił w ogóle miejsce w punku dla wszelkiej maści geeków i nerdów? Bo jednak na początku to byli bardziej tacy twardziele chcący napierdalać się na koncercie i te sprawy (śmiech).
A: Jocki!
K: Naturalna ewolucja. W punku jest miejsce na wszystko, np. Descendents.
A: No! Właśnie to!
Właśnie o nich myślałem, układając to pytanie (śmiech).
A: Taa, to była jedna z pierwszych kapel, która w tekstach chyba tak najmocniej zaczęła na to kłaść nacisk, nie? Teksty Milo, że „nie jestem taki jak ty, wolę się uczyć” itd. Wydaje mi się, że generalnie punk rock ma to do siebie, że jest na tyle chłonny, że się znajdzie w nim…
K: …miejsce i na to, i na to. Możesz w ten sposób pokazać siebie. A w punku chyba o to właśnie chodzi, żeby jakoś łamać schematy.
A: Punk to muzyka zajawkowiczów. Nikt tego nie robi dla hajsu i kariery. A te wszystkie hobby, te wszystkie dodatki to jak dla mnie się super łączy.
K: Jeśli masz zespół, który jest zajawką, który śpiewa o zajawkowych rzeczach, które są zajawką w twoim życiu, to już jest, wiesz, kompletna zajawka (śmiech).
Czemu zostaliście nerdami? Nie było miejsca wśród cheerleaderek czy zawodników futbolu amerykańskiego?
K: Nie, wiesz, bardziej chodzi o to, że nie graliśmy w piłkę w szkole. Chodziłem na wino do lasu, ale zawsze miałem jeszcze z kolegami fazę na gry (Alien vs. Predator!) i wciąganie się w różne historie.
A: Ja też trafiłem na osiedlu. Moja siostra jest ode mnie o 5 lat starsza i wszyscy jej znajomi to albo fani Spawna, albo Lobo, więc miałem tych komiksów popożyczanych. Inna sprawa, że koledzy z klatki grali nie w D&D, a w Warhammera. Kolega z bloku obok strasznie się jarał mangą i anime. Więc przez dłuższy czas śmiali się z nas, że lubimy chińskie bajki, hentai i pokemony. Zaraz pod domem mieliśmy jeden z największych klubów fantastyki w Szczecinie, nazywał się Bazyl. Więc często zamiast na lekcje chodziliśmy tam grać rzeczywiście w te pokemony.
P: U mnie to było jeszcze troszeczkę inaczej, bo mój ojciec zajmował się rysowaniem komiksów. Kiedyś otworzyłem szafę wypełnioną Thorgalem i popłynąłem w to w tydzień, co było nie lada wyzwaniem dla 11-latka. Potem pojawił się pierwszy komputer. Gry podał mi kuzyn, który był już zajarany Baldur’s Gate itp.
K: Szajbusy się trzymają razem!
To jaki jest wasz ulubiony film: „Zemsta frajerów” czy „Dungeon & Dragons”?
A: Oooo! Widziałeś „Dungeons & Dragons”? Ten film jest straszny!
P: To jest naprawdę ohydny film, każda z trzech części.
A: W jedynce gra chyba nawet Jeremy Irons!
P: Tak, obsada jest całkiem ciekawa.
A: Jeśli chodzi o takie filmy to tylko „Gwiezdne wojny”. Oczywiście mówię o prawdziwych „Gwiezdnych wojnach”, bo nie będę mówił o tych popłuczynach George’a Lucasa. My jesteśmy z tych, którzy lubią siedzieć i narzekać, że coś jest złe.
„Kiedyś było lepiej”.
K: Ja się wyłamię. Jako emowiec lubię bardzo smutny film „Człowiek Słoń” Lyncha, polecam. Wyciskacz łez, jak ktoś ma miękkie serce, tak jak ja, to zawsze będzie ryczał, mimo że ten film widziałem już dziesiątki razy. Zawsze ryczę jak baba.
A: Dzisiaj gadaliśmy o ulubionych filmach. Ja akurat mówiłem o filmie, który obejrzałem najwięcej razy, to były „Przeboje i podboje” z Johnem Cusackiem. Jest o kolesiu, który ma swój sklep z winylami, mówi o jego rozstaniach i dlaczego go te wszystkie dziewczyny rzuciły, wszystko opowiedziane przy akompaniamencie muzyki pop. Bardzo fajne, świetny film!
A macie jakieś swoje artefakty z czasów dzieciństwa, którymi się jaracie do dzisiaj, pochowane gdzieś w szafkach?
P: Mój kolega kiedyś sam zrobił na sesję księgę. Była tam okładka i w środku wszystko było z papierem, który wcześniej był moczony w kawie i herbacie, co robiło bardzo fajne wrażenie. Chcieliśmy w jakiś sposób tę księgę zapisać, wykorzystać. Skończyło się tak, że księga jest u mnie pusta, stoi gdzieś w pokoju. Jest to chyba najstarszy relikt, jaki posiadam. Nie mam żadnej talii RPG z tamtych lat. Stare były na tyle stare, że kupiłem nowe.
A: Chyba jedyne, co mi zostało z najstarszych rzeczy, to seria pokemonów.
K: Też mam, oryginalną!
A: Grałem w lidze pokemon z pierwszej edycji, ale nie mam już odznak. Miałem masę tych „Kawaii”, „Top Secretów”, „Tm-semików”, ale wszystko poszło na śmietnik, niestety.
K: Ja kiedyś byłem kaczkofanem, dokładnie 20 lat temu.
A: Ja też byłem! (śmiech) Przecież tam normalnie były karty takie plastikowe, jak do bankomatu, znak, że jesteś z Klubu Kaczkofana.
K: Ostatnio znalazłem w piwnicy karton z „Gigantami”. Mam całe dwa roczniki.
P: Jeszcze z takich starych rzeczy mam „Świat Wiedzy”.
Mam wszystkie segregatory w domu!
P: Było jeszcze coś jak „Z Archiwum X”… „Faktor X”! To w ogóle były pierwsze creepy pasty jakie powstały!
K: A ja mam oryginalną płytę z Aliens vs. Predator jedynką z 1999 roku!
P: No i oczywiście edycja kolekcjonerska Baldur’s Gate. Stoi na półeczce. I pierwsze wydanie Planescape Tornment, mojej ukochanej gry. No, to by było tyle.
A: To się pochwaliliśmy, co mamy (śmiech).
To może teraz troszkę o muzyce. Inspirowaliście się czymś szczególnym przy tworzeniu Lochów i Smoków? Nie macie jakiegoś jednego konkretnego brzmienia, słychać u was wiele różnych odniesień.
K: Chcieliśmy grać trochę jak TTNG, ale nikt z nas nie umie, podwójny tapping (śmiech).
A: Materiał ostatecznego kształtu nabrał w dwa tygodnie, a powstawał przez 5 lat. Nasze zajawki się troszkę pozmieniały. Pierwsze takie zajawki z emo to Dag Nasty, Saetia, Orchid. Więc to już same z siebie są totalnie różne klimaty.
K: Raein.
A: Gdzieś tam było screamo, ale z drugiej strony mid-westernowe klimaty, takie tzw. „łiju łiju” (śmiech), ale nie umieliśmy tak plumkać jak w twinkle emo itp. To plumkanie nam niespecjalnie wychodzi.
P: Ja miałem to szczęście, że wcześnie trafiłem na Sunny Day Real Estate. To jest jedna z kapel, które sobie bardzo cenię. I chyba te wszystkie kapele, które powstały stosunkowo niedawno, typu Title Fight i inne wynalazki, Basement, Citizen.
No właśnie, jest teraz cały wysyp kapel emo, tzw. emo revival. Co ciekawe, przynajmniej w moim odczuciu, nie było jakiegoś jednego zespołu, który by to zapoczątkował. Wszystko zdarzyło się tak nagle.
A: A mówisz o Stanach, o świecie czy o Polsce?
Z tego, co się orientuję, to dużo jest takich zespołów w Wielkiej Brytanii.
A: Tak, zgadza się. Nie wiem, czy kojarzysz taką grupę Into It. Over it. Koleżka Evan Weiss, który tam przez długi czas grał, powiedział taką fajną rzecz, właśnie wtedy, kiedy się najwięcej mówiło o emo revival. Według niego tak naprawdę nie ma żadnego powrotu emo, to emo zawsze gdzieś tam było, tylko niespecjalnie się tym interesowano, o tym mówiono. Nie wiem, co się nagle stało. Rzeczywiście był jakiś moment, że nagle wszystko poszło do przodu.
K: To chyba czysty przypadek albo po prostu wewnętrzna ludzka potrzeba.
A: Tzn. to też jest trochę jak z modą, wszystko powraca, jakoś 20 lat wstecz. Teraz też idealnie w modzie widać było flanele i lata 90. Totalnie to samo w muzyce. Nagle Title Fight zaczęło grać inaczej. Na początku grali easycore’owe rzeczy, potem już taki bardziej poważny melodyjny hardcore. A później, z płyty na płytę, coraz więcej revival. To jest kapela, na której bardzo fajnie widać ten trend. Co jest oczywiście na plus, nie mówię, że to źle, że zaczęli tak grać. Ale ciężko mi powiedzieć, żeby to jakaś jedna kapela zaczęła. W ogóle nawet jak Throne’a zaczynaliśmy, który teraz poszedł w jakieś hardcore’y, sludge itd., to zaczynaliśmy go z myślą, że będziemy grać jak Saetia. Takie czyste screamo, skramzy, jak tylko się da. A wyszło, jak wyszło.
K: To, co gdzieś tam nie zostało z nas w Throne, przeszło tutaj.
Popraw mnie Arku, może coś pomieszałem, ale to ty prowadzisz fanpage „Dobre emo”?
A: To ja, dokładnie tak.
Czyli jednak dobry trop. Skąd w ogóle pomysł na to?
A: Yyyy, nie wiem (śmiech). Z nudów, miałem wtedy trochę więcej czasu. Teraz, jak sobie przypomnę, to coś tam powrzucam, głupio mi, że to tak zostawiłem. A skąd pomysł? Jakoś tak trafiłem na jeden, drugi profil, gdzie po prostu ludzie wrzucają muzykę. Kiedyś miałem blogi, ale w sumie stwierdziłem, że niespecjalnie mi się chciało to prowadzić. Zawsze też wychodzę z założenia, że moimi przemyśleniami nikt się nie interesuje, mimo że każdy w Internecie myśli, że ma coś do powiedzenia. Więc nie będę tam wrzucał nie wiadomo jakiego kontentu poza muzyką. A chyba fajnie, jak jest takie miejsce, gdzie ludzie mogą się trochę poznać. Szczególnie, że ja nie znałem wtedy w Szczecinie nikogo, kto jarałby się taką muzyką. Tak poznałem kolegę Bastiana z Poznania, który robi bardzo fajną robotę z Lost iZine. Te Lost session, co robił akustycznie, to też bardzo fajna sprawa, brakowało czegoś takiego. Z jednej strony to chęć dzielenia się muzyką, kapelkami, którymi się tak jarałem, że musiałem komuś wysłać, a nie miałem za bardzo komu. A z drugiej strony pojawiła się w głowie myśl „a może coś z tego wyjdzie, może kiedyś zaczniemy coś takiego grać”, to będą już jakieś kontakty.
Prezentujesz dobre emo. To jakie jest złe? Jakieś przykłady może?
(śmiech)
K: Asking Alexandria! Więcej nie znam.
Klasyk.
K: A, jeszcze Black Veil Bride. Alesana też była.
A: Miałem kiedyś taki moment, kiedy zacząłem się jarać emo, głównie przez Dag Nasty itp. Miałem taką bardzo modną wtedy fryzurę, grzyweczkę z przodu i króciutkie włosy z tyłu. Wołali za mną Tokio Hotel, bo podobieństwo było duże.
K: Może dlatego, że malowałeś paznokcie, he, he. Nie malował.
A: Absolutnie nie chodzi o to, żeby rozdzielać, że coś jest dobre czy jest złe, bo nie czuję się na siłach, żeby robić taki podział. Bardziej chodziło o to, by nie wycierać sobie mordy tym określeniem w przypadku wymienionych kapel. Był moment, że wszystkie zespoły, różne my chemical romanse, co miały eyelinery i robiły „eeee” [tu Arek wydobył z siebie naprawdę dziwny dźwięk] wokale, nazywane były emo. Ja akurat nic nie mam do My Chemical Romance, też słuchałem i lubię sobie czasem wrócić. No ale ja jednak emo zawsze bardziej kojarzyłem z punk rockiem, z takimi kapelami bardziej alternatywnymi, na uboczu, z tymi bardziej u źródeł, jak Dag Nasty, Rites of Spring, jak później Jawbreaker i coś takiego też chciałem prezentować.
Zabawne jest mylenie horror punka z emo.
Stary, zdarzyło mi się kiedyś zagrać koncert ze swoim pierwszym zespołem 77 na koncercie, gdzie byli sami skini. Miałem wtedy taką grzyweczkę, bo też się jaram horror punkiem, też uwielbiałem Misfits swego czasu i parę innych kapel. Założyłem wtedy specjalnie, z premedytacją koszulkę z Fiend Ghoulem i zrobiłem sobie oczywiście devilocka. Tak się bałem, miałem 17 lat.
OK, to jeszcze pytanie o teksty. Macie taki oto wers, zacytuję: „to rutyna zabija nas”. Jak według was można taką rutynę pokonać?
K: Zakładasz sobie kapelę, uprawiasz jakiś sport, robisz coś ze sobą, piszesz książki, wiersze, śpiewasz, tańczysz, jeździsz na rowerze, chodzisz po lesie i zbierasz patyki. Cokolwiek, byle nie popadać w rutynę. Wstajesz rano, robisz sobie śniadanie, idziesz do roboty, wracasz z roboty, rzucasz kurwami na lewo i prawo, pooglądasz film i idziesz spać. I właśnie o to chodzi, żeby podrzeć sobie japę w jakimś zespole, mimo że się nie umie, albo porobić coś fajnego i myślę, że to jest chyba właśnie o tym.
A: I żeby pielęgnować, tak jak to już wcześniej powiedziałem (podoba mi się to sformułowanie), w sobie tego dzieciaka.
K: Jak to jest w ODC – „być dzieciakiem, nie dzieckiem”.
A: To jest trudne na pewno, kiedy kończy się edukacja, kiedy terminarz jest inaczej zapełniony. Na studiach są czasem jakieś zajęcia, czasem nie, czasem jakieś imprezy. A później zaczyna się to „dorosłe” życie, gdzie jest praca. Rutyna sama zaczyna atakować. Ciężko się dla mnie w to wbić, bo to dalej świeża sprawa. Mimo że jest spokój i stagnacja, co było mi zawsze na rękę. Ale faktycznie pojawił się moment, kiedy to zaczęło mi doskwierać i to jest coś, z czym trzeba codziennie walczyć. Bo bardzo łatwo w to popaść.
K: Czasami nasze życie też tak wygląda, czasami zagramy sobie jakąś próbę. Chodzi o to, żeby się oderwać.
A: Tak, żeby mieć tę jakąś ucieczkę, oczywiście nie za daleko.
W kawałku „Bezbarwny” pada linijka „już od tylu lat jest mi tak bardzo wszystko jedno”. Nie chciałbym jakoś mocno zahaczać o sprawy osobiste, ale skąd to się może brać?
K: A to jest w ogóle mój tekst. Arek go sobie wziął do kawałka. Miałem taki etap w życiu, że tak chodziłem nie do końca zadowolony i w ogóle wypruty ze wszystkich uczuć. Generalnie spotykaliśmy się w sali prób, to chyba było nawet przed trasą Throne’a. No i tak chłopaki pytali, o co chodzi, a ja mówię „a jest mi tak bardzo wszystko jedno”. I myślę, że to zostało zaimplementowane do tego tekstu. Już mi się mood zmienił na lepszy, ale myślę, że to jest taki jeden z prywatnych fragmentów.
A: To jest też jeden z niewielu kawałków, chyba z dwóch, gdzie tytuł ma odzwierciedlenie w swoim tekście. Powiem ci, że to jest akurat z książki Murakamiego „Bezbarwny Tsukuru Tazaki”. Widzę ten numer jako odnoszący się w trochę większym zakresie do stanu depresyjnego. To jest coś, o czym od jakiegoś czasu czuliśmy, że chcemy mówić i pisać, ale prawdą jest, że nie potrafimy tego zrobić dobrze. Jest to problem, który traktuje się trochę po macoszemu (na scenie też). Ostatni rok szczególnie był rokiem, w którym u paru osób z naszego bardzo bliskiego grona (rodzina i przyjaciele) zostały zdiagnozowane podobne zaburzenia. Już we wcześniejszych latach zdarzało nam się też stracić kolegów, którzy z zaburzeniami psychicznymi niestety przegrali. Pewnie jeszcze ten motyw w piosenkach się pojawi, bo wydaje mi się, że przypomina ludziom o tym, żeby szukali pomocy w razie potrzeby albo żebyśmy my wszyscy mieli oczy otwarte na problemy naszych bliskich.
Teksty macie osobiste, jak to w emo. Ale też w emo bywały kawałki zaangażowane. Nie pamiętam teraz dobrze, chyba Still Life chociażby mieli profeministyczne i antyszowinistyczne utwory. I teraz pytanie do was – czy tak bardzo skupiacie się na waszym wnętrzu, że nie chcecie się już wypowiadać w ramach tego projektu na temat tego, co się dzieje wokół was?
A: Wiesz, nie wypowiadamy się chyba wyłącznie dlatego, że słabi z nas tekściarze.
K: A mnie się wydaje, że to bardziej jest tak – Lochy i Smoki to osobisty zespół, w którym się jakoś uzewnętrzniamy.
A: Ja bym bardzo chętnie o tym pisał, ale mam problem z pisaniem takich tekstów bez uderzania w głupie hasła. Nie jesteśmy najlepsi w gadaniu o takich sprawach na koncertach. Wychodzimy też z założenia, że gramy jednak na imprezach spod konkretnego znaku i nie ma co przekonywać przekonanych. Czasem mnie to śmieszy, że są poklaski dla kapel, które śpiewają tylko zaangażowane treści i śpiewają tylko na skłotach. To jest trochę pójście na łatwiznę.
K: Przekazujesz ten tekst komuś, kto już o tym wie. OK, to jest super, to jest ważne i warto o tym mówić. Natomiast głupio jest mówić to ludziom, którzy już o tym wszystko wiedzą.
P: Nie zamykamy się zupełnie na takie wartości, na poruszanie takich tematów, ale bardzo byśmy chcieli to zrobić tak na maxa subtelnie. To jest otwarty temat.
K: Jak już uzewnętrznimy siebie do ostatniej kropli krwi i potu, to będziemy pisać kawałki zaangażowane. My jako ludzie swoją postawę jakąś tam reprezentujemy, więc może tymi tekstami już nie ma o czym mówić.
A: Póki co. Ja się z tym nie zgodzę. Nawet na tej scenie są takie rzeczy jak wymieniony przez ciebie szowinizm, takie rzeczy się zdarzają. I homofobia. Nawet i na naszym poletku warto o tym gadać.
Na razie czeka nas 1 marca i Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Może przemyślenia jakieś na ten temat?
K: Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę! (śmiech) My się z tego śmiejemy, ale też to nas boli. 10-15 lat temu, jak zaczęliśmy się interesować w ogóle koncertami, nie było miejsca na takie rzeczy. Mnie osobiście to przeraża i mam nadzieję, że moda na to, jakiś poklask temu wszystkiemu skończy się tak samo, jak szybko się zaczął. Obawiam się jednak, że może tak szybko nie dobiec końca. Umówmy się, historia nie jest czarno-biała, nie można wszystkich wrzucić do jednego worka. Mnie to osobiście przeszkadza i wolałbym, żeby takie święta jednak nie miały miejsca. Byli zapomniani z jakiegoś konkretnego powodu.
A: Wynoszenie na piedestały kogokolwiek jest złe.
K: A to swoją drogą.
A: Mamy na ten temat bardzo dobre źródła, że są wśród tych osób mordercy czczeni jako bohaterowie.
K: Byli ci tacy, powiedzmy, właściwi, którzy gdzieś tam się chowali po lasach. A były też Narodowe Siły Zbrojne. Szkoda gadać. Chcemy, żeby to wszystko szybko minęło i tyle.
Jestem z Podlasia i wiem, że na terenach graniczących z Białorusią raczej nie są zbyt lubiani ci tzw. „leśni”. Ale już się tam zbiera narodowa młodzieżówka i robi różne akcje.
K: Po pierwsze, to jest nieznajomość historii. Po drugie, stado idzie za jakimś silniejszym, bardziej motywującym, który potrafi wpływać na ludzi.
A: Tak jak mówiłeś, najpierw krzyczą „chuj z czerwoną hołotą”, ale już te różne znaczki bardziej na prawo im nie przeszkadzają. To jest też na scenie widoczne, gdzie mogą być wykorzystywane komunistyczne symbole. Była np. z Wolf Downem duża chryja. Warto zachować ten złoty środek i pamiętać, że to są dwa totalitarne systemy, które przyniosły wiele gówna, szczególnie nam, pośrodku tego wszystkiego.
K: Tak, zdecydowanie. Trochę nas zmietli jedni i drudzy. A przykład na scenie punkowej, jarocińskiej - KSU. To, co się teraz wyprawia z tym zespołem… Wystarczy wejść na profil facebookowy i sobie poczytać. Nie wypowiadam się, nie jestem fanem, nigdy nie byłem, nigdy nie będę, twórczości jakoś wyjątkowo nie znam. Natomiast nie spodziewałem się po takim zespole, że robi takie nieciekawe wrzuty, gdzieś szuka poklasku wśród pewnych punkowców… Nie wiem, są narodowi punkowcy? To jakaś pojebana faza, ale jeśli są, to powinno ich nie być (śmiech). Punk był może apolityczny, na pewno był przeciwko policji, jakimkolwiek instytucjom państwowym itd. Dlatego nie podoba mi się gloryfikowanie w ogóle wojska, wojen, upamiętnianie tego. Ktoś kiedyś powiedział, że naród, który wspomina tylko swoje porażki, to jest jakiś wymarły naród. A my wspominamy żołnierzy, którzy gdzieś tam umierali, dawno temu. Dajmy im święty spokój. Swoje zrobili. Interesujmy się tym, co będzie, a nie tym, co było. Trzeba pamiętać, szanować, ale kto jeszcze widzi komunę? Szukają teraz Bolka, Wałęsy, kurde. Nie jest za ciekawą personą obecnie, ale dajmy już chłopowi spokój. Zrobił swoje i do widzenia.
P: Na pewno jak będziemy pisać tekst polityczny, to będzie o Bolku!
K: „Zostawcie Bolka, nie wyciągajcie go” (śmiech).
To teraz już króciutko – WNŻ jest zinem vegan straight edge. Jaki jest wasz stosunek do xvx?
K: Powiem tak: chcielibyśmy być straight edge’ami, he, he, każdy z nas, na pewno Arek i ja, zahaczyliśmy ten temat. Ale myślę, że jesteśmy zbyt słabi psychicznie.
A: Mów za siebie, bez kitu (śmiech). Ja mogę powiedzieć w ten sposób – bardzo cenię te wszystkie postawy, nie ukrywam, że nie jestem ani vegan, ani straight edge. Wychodzę z założenia, że wszystko jest dla ludzi, ale oczywiście nie każdy jest w stanie sobie powiedzieć dość.
K: Tak, myślę, że to jest raczej wewnętrzna porażka. My jako członkowie sceny niezależnej, punkowej, hardcore’owej, utożsamiamy się z tym i szanujemy wszystkich.
A: Takie moje przemyślenie. Zazwyczaj, kiedy widzę, że na koncertach jest jakiś vegan/wege/Animal Liberation itd., najwięcej psów jest pod sceną, co mnie osobiście rozpierdala.
K: Akurat tak, psy pod sceną to jest bardzo głupi pomysł ze względu na psi słuch, ogólny chaos. Pieski na pewno fajniej poczułyby się gdzieś w lesie albo na jakimś polu.
A: Z jednej strony nieużywanie fajerwerków, a z drugiej przychodzenie z psami na koncerty.
OK, będziemy kończyć, dziękuję wam bardzo!
Dzięki!
(#3, wiosna 2016)
Hej! Na początek możecie się przedstawić, powiedzieć, w czym graliście do tej pory, z czego możemy was znać?
Krzysiek: Tak od samego początku to może być długo.
Arek: Ale z czego można nas znać, to niespecjalnie długa lista. Jestem Arek i tutaj, w Lochach, gram na basie i śpiewam.
Paweł: Jestem Paweł, gram na gitarze i też śpiewam.
Krzysiek: A ja jestem Krzysiek i gram na bębnach.
A: My wszyscy jeszcze gramy w The Throne.
K: I ja z Arkiem w WC.
A: I ja jeszcze w ODC. To tak z rzeczy, które teraz działają.
Może powiecie, kiedy zrodził się pomysł na Lochy i Smoki? Gdzieś spotkałem się z informacją, że było to dobrych parę lat temu.
K: Chyba w 2012 roku. W jakieś ciepłe, wiosenne popołudnie, po którejś próbie Throne’a, Arek stwierdził, żebyśmy przyszli następnego dnia bez Michała (wokalisty Throne’a) i pograli emo. Początek był taki, że to Arek grał na gitarze, a Paweł na basie. Tak zagraliśmy trzy próby, ale później się okazało, że Arkowi wychodziło bardzo słabo, dlatego się zamienili (śmiech).
A: Chciałem się trochę poduczyć grać na gitarze, na której gram w Throne. Zapytałem Pawła, czy by nie chciał pograć na basie, czy Krzysiek nie chciałby spróbować trochę bardziej pomieszanych, matematycznych motywów na bębnach. Jak wyszło, tak wyszło, każdy gra na swoim (śmiech). Jakoś tak chodziło nam po głowie granie emo, bo się słuchało od dawna takiej muzyki i był to moment, kiedy nie było za wiele tego typu kapel w Polsce. A zawsze tak podchodziliśmy do sprawy, że jak nie było zespołu w klimatach, których słuchaliśmy i którymi jaraliśmy się, to po prostu zaczynaliśmy to grać. I tak samo zresztą wyszedł Throne jak i mój inny zespół. Krzysiek robi zresztą koncerty w Szczecinie, nazywają się Wake The Dead i nie było co dawać na supporty (śmiech). Więc sami sobie wypełniliśmy lukę.
K: Prawda, tak było! Przyjeżdżały jakieś melodikowe kapelki ze Stanów i nie było kogo dać na support.
P: Ale skończyło się na tym, że zagraliśmy jeden koncert w Szczecinie.
K: I to jako co-headliner!
A czemu tak długo musieliśmy czekać na epkę?
K: Nie mieliśmy chyba z półtora roku salki, nawet dla Throne’a, który wtedy też nie był aktywny. Mimo że mieliśmy materiał na płytę. Nie mieliśmy także sprzętu. No, cuda na kiju się tam działy.
A: Mieliśmy w ogóle w graniu półtoraroczną przerwę.
P: Później był kolejny epizod, czyli nagrywanie nowej płyty Throne’a.
K: Nagrywaliśmy ją prawie dwa lata.
A: Niespecjalni z nas wirtuozi i na dodatek nieogarnięci. No i w sumie tak od zebrania kawałków po ich konkretne ukształtowanie minęło spokojnie 5 lat.
K: Generalnie zryw do grania Smoków powstał jakoś w wakacje. Nasz kolega Kuba organizował koncert na zamku Książąt Pomorskich - Punkowe Zakończenie Wakacji i zapytał, czy zagramy. Ale nie jako Throne, tylko jako Lochy i Smoki. Oczywiście pierwsza nasza odpowiedź to było „nie, nie ma opcji”.
A: Nie mieliśmy wtedy materiału.
K: Tak, mieliśmy dwa kawałki, które gramy może przez półtorej minuty (śmiech). I tak się skończyło, że w dwa/trzy tygodnie zrobiliśmy osiem kawałków…
A: …które rzeźbiliśmy wcześniej przez tyle lat.
K: Powymyślaliśmy nazwy, chłopaki napisali teksty, coś tam poduczyli się śpiewać. Trochę im to teraz lepiej wychodzi niż wtedy. Gdyby nie ten zryw, to myślę, że może do dzisiaj nic by z tego nie było. Także Kuba, dzięki, fajnie, że nam pomogłeś. I druga sprawa jest taka, że zaraz po koncercie nasz bardzo dobry ziomek Marcin z In Twilight’s Embrace przyjechał z Poznania do nas na weekendzik. Było ostre picie i w półtora dnia nagranie epki, zaraz po naszym koncercie, żebyśmy jeszcze byli w cugu.
P: To nasz kolega, który też zajmuje się właśnie produkcją, mixem itd.
K: Przyjechał za swoje, nagrał za darmo i pojechał (śmiech).
Macie płytę w gratisie!
K: Tak jest.
Lochy i Smoki są takim dość konceptualnym zespołem, chyba można tak powiedzieć. Jaracie się takimi rzeczami, gdzie każdy szczegół do siebie pasuje?
A: Jak najbardziej. Miałem taki pomysł i wiedziałem, że chłopaki podzielają te zainteresowania. Wszyscy jaraliśmy się Baldur’s Gate czy w ogóle całym światem Zapomnianych Krain, Dungeons & Dragons.
K: Pamiętam, jak jeszcze w Throne jakiś kawałek miał się nazywać „Faerun”, na początku istnienia, czyli jakieś 6 lat temu. Z tego kawałka nic nie wyszło, no ale ten temat gdzieś się kręci w Lochach i Smokach. Zresztą Arek zrobił koszulki, na których jest napis „Lochy i Smoki” i pod spodem „Faerun”.
A: Zawsze lubiłem wyszukiwać w kapelach mrugnięć okiem do takich rzeczy jak pop kultura i innych smaczków. Myślę, że jest to strasznie fajne i z tego to wyszło. Masz rację, faktycznie jest tak, że lubimy, przynajmniej ja bardzo lubię, jak wszystko się trzyma kupy. Na pewno nie nagrywamy koncept albumów, bo nie mamy za bardzo głowy do tego. Ale chociaż nazwy kawałków, nazwa kapeli, właśnie ten cały klimat. To też się nam bardzo kojarzy z latami większej młodości, nie żebyśmy byli starymi dziadami. Gdzieś jeszcze w gimnazjum, jak się wracało ze szkoły, był czas na granie w te gierki.
P: Ja w Baldura gram do dzisiaj praktycznie. Każdy z nas jest strasznym nerdem i każdy ma zajawkę na coś innego. Arek lubi komiksy, bardzo dużo ich czyta. Krzysiek gra w Baldura non stop na jakimś modzie.
K: I Paweł jest super Mistrzem Gry.
P: Tak. I od dzieciaka gram w sesje D&D. Teraz, przy okazji tego, że zrobiliśmy zespół, spotykamy się od czasu do czasu i gramy w RPG. No więc faktycznie wpływa to na nasze życie (śmiech).
Wytłumaczcie tę zajawkę na RPG. Jak to u was wygląda, spotykacie się regularnie i gracie w planszówki?
K: Jak mamy czas, to gramy.
A: Ciężko jest się zgadać. Dochodzi do tego jeszcze fakt, że nasze dziewczyny czy żony nie lubią za bardzo w to grać. To też nie jest tak, że sesja gry trwa godzinę. To jest raczej noc albo dzień siedzenia. A warto też to potem ciągnąć regularnie co tydzień. Nie ma czasu. No ale próbujemy.
P: Wracając do sensu pytania, dla mnie RPG to jest naprawdę świetna sprawa, taka totalna pożywka dla wyobraźni, kiedy faktycznie można na chwilę wcielić się w kogoś innego. Rozwija, poszerza horyzonty, dobre dla dzieciaków.
A: To jak granie w zespołach, takie przedłużanie sobie młodości, spotykanie się z kolegami/koleżankami itd. Pielęgnowanie w sobie tego dzieciaka.
P: Uważam, że to jest świetne hobby i powinno być bardziej popularne. Na pewno lepiej to wpływa na młodsze osoby niż…
K: …papierochy i wóda! (śmiech)
A jak myślicie, kto zrobił w ogóle miejsce w punku dla wszelkiej maści geeków i nerdów? Bo jednak na początku to byli bardziej tacy twardziele chcący napierdalać się na koncercie i te sprawy (śmiech).
A: Jocki!
K: Naturalna ewolucja. W punku jest miejsce na wszystko, np. Descendents.
A: No! Właśnie to!
Właśnie o nich myślałem, układając to pytanie (śmiech).
A: Taa, to była jedna z pierwszych kapel, która w tekstach chyba tak najmocniej zaczęła na to kłaść nacisk, nie? Teksty Milo, że „nie jestem taki jak ty, wolę się uczyć” itd. Wydaje mi się, że generalnie punk rock ma to do siebie, że jest na tyle chłonny, że się znajdzie w nim…
K: …miejsce i na to, i na to. Możesz w ten sposób pokazać siebie. A w punku chyba o to właśnie chodzi, żeby jakoś łamać schematy.
A: Punk to muzyka zajawkowiczów. Nikt tego nie robi dla hajsu i kariery. A te wszystkie hobby, te wszystkie dodatki to jak dla mnie się super łączy.
K: Jeśli masz zespół, który jest zajawką, który śpiewa o zajawkowych rzeczach, które są zajawką w twoim życiu, to już jest, wiesz, kompletna zajawka (śmiech).
Czemu zostaliście nerdami? Nie było miejsca wśród cheerleaderek czy zawodników futbolu amerykańskiego?
K: Nie, wiesz, bardziej chodzi o to, że nie graliśmy w piłkę w szkole. Chodziłem na wino do lasu, ale zawsze miałem jeszcze z kolegami fazę na gry (Alien vs. Predator!) i wciąganie się w różne historie.
A: Ja też trafiłem na osiedlu. Moja siostra jest ode mnie o 5 lat starsza i wszyscy jej znajomi to albo fani Spawna, albo Lobo, więc miałem tych komiksów popożyczanych. Inna sprawa, że koledzy z klatki grali nie w D&D, a w Warhammera. Kolega z bloku obok strasznie się jarał mangą i anime. Więc przez dłuższy czas śmiali się z nas, że lubimy chińskie bajki, hentai i pokemony. Zaraz pod domem mieliśmy jeden z największych klubów fantastyki w Szczecinie, nazywał się Bazyl. Więc często zamiast na lekcje chodziliśmy tam grać rzeczywiście w te pokemony.
P: U mnie to było jeszcze troszeczkę inaczej, bo mój ojciec zajmował się rysowaniem komiksów. Kiedyś otworzyłem szafę wypełnioną Thorgalem i popłynąłem w to w tydzień, co było nie lada wyzwaniem dla 11-latka. Potem pojawił się pierwszy komputer. Gry podał mi kuzyn, który był już zajarany Baldur’s Gate itp.
K: Szajbusy się trzymają razem!
To jaki jest wasz ulubiony film: „Zemsta frajerów” czy „Dungeon & Dragons”?
A: Oooo! Widziałeś „Dungeons & Dragons”? Ten film jest straszny!
P: To jest naprawdę ohydny film, każda z trzech części.
A: W jedynce gra chyba nawet Jeremy Irons!
P: Tak, obsada jest całkiem ciekawa.
A: Jeśli chodzi o takie filmy to tylko „Gwiezdne wojny”. Oczywiście mówię o prawdziwych „Gwiezdnych wojnach”, bo nie będę mówił o tych popłuczynach George’a Lucasa. My jesteśmy z tych, którzy lubią siedzieć i narzekać, że coś jest złe.
„Kiedyś było lepiej”.
K: Ja się wyłamię. Jako emowiec lubię bardzo smutny film „Człowiek Słoń” Lyncha, polecam. Wyciskacz łez, jak ktoś ma miękkie serce, tak jak ja, to zawsze będzie ryczał, mimo że ten film widziałem już dziesiątki razy. Zawsze ryczę jak baba.
A: Dzisiaj gadaliśmy o ulubionych filmach. Ja akurat mówiłem o filmie, który obejrzałem najwięcej razy, to były „Przeboje i podboje” z Johnem Cusackiem. Jest o kolesiu, który ma swój sklep z winylami, mówi o jego rozstaniach i dlaczego go te wszystkie dziewczyny rzuciły, wszystko opowiedziane przy akompaniamencie muzyki pop. Bardzo fajne, świetny film!
A macie jakieś swoje artefakty z czasów dzieciństwa, którymi się jaracie do dzisiaj, pochowane gdzieś w szafkach?
P: Mój kolega kiedyś sam zrobił na sesję księgę. Była tam okładka i w środku wszystko było z papierem, który wcześniej był moczony w kawie i herbacie, co robiło bardzo fajne wrażenie. Chcieliśmy w jakiś sposób tę księgę zapisać, wykorzystać. Skończyło się tak, że księga jest u mnie pusta, stoi gdzieś w pokoju. Jest to chyba najstarszy relikt, jaki posiadam. Nie mam żadnej talii RPG z tamtych lat. Stare były na tyle stare, że kupiłem nowe.
A: Chyba jedyne, co mi zostało z najstarszych rzeczy, to seria pokemonów.
K: Też mam, oryginalną!
A: Grałem w lidze pokemon z pierwszej edycji, ale nie mam już odznak. Miałem masę tych „Kawaii”, „Top Secretów”, „Tm-semików”, ale wszystko poszło na śmietnik, niestety.
K: Ja kiedyś byłem kaczkofanem, dokładnie 20 lat temu.
A: Ja też byłem! (śmiech) Przecież tam normalnie były karty takie plastikowe, jak do bankomatu, znak, że jesteś z Klubu Kaczkofana.
K: Ostatnio znalazłem w piwnicy karton z „Gigantami”. Mam całe dwa roczniki.
P: Jeszcze z takich starych rzeczy mam „Świat Wiedzy”.
Mam wszystkie segregatory w domu!
P: Było jeszcze coś jak „Z Archiwum X”… „Faktor X”! To w ogóle były pierwsze creepy pasty jakie powstały!
K: A ja mam oryginalną płytę z Aliens vs. Predator jedynką z 1999 roku!
P: No i oczywiście edycja kolekcjonerska Baldur’s Gate. Stoi na półeczce. I pierwsze wydanie Planescape Tornment, mojej ukochanej gry. No, to by było tyle.
A: To się pochwaliliśmy, co mamy (śmiech).
To może teraz troszkę o muzyce. Inspirowaliście się czymś szczególnym przy tworzeniu Lochów i Smoków? Nie macie jakiegoś jednego konkretnego brzmienia, słychać u was wiele różnych odniesień.
K: Chcieliśmy grać trochę jak TTNG, ale nikt z nas nie umie, podwójny tapping (śmiech).
A: Materiał ostatecznego kształtu nabrał w dwa tygodnie, a powstawał przez 5 lat. Nasze zajawki się troszkę pozmieniały. Pierwsze takie zajawki z emo to Dag Nasty, Saetia, Orchid. Więc to już same z siebie są totalnie różne klimaty.
K: Raein.
A: Gdzieś tam było screamo, ale z drugiej strony mid-westernowe klimaty, takie tzw. „łiju łiju” (śmiech), ale nie umieliśmy tak plumkać jak w twinkle emo itp. To plumkanie nam niespecjalnie wychodzi.
P: Ja miałem to szczęście, że wcześnie trafiłem na Sunny Day Real Estate. To jest jedna z kapel, które sobie bardzo cenię. I chyba te wszystkie kapele, które powstały stosunkowo niedawno, typu Title Fight i inne wynalazki, Basement, Citizen.
No właśnie, jest teraz cały wysyp kapel emo, tzw. emo revival. Co ciekawe, przynajmniej w moim odczuciu, nie było jakiegoś jednego zespołu, który by to zapoczątkował. Wszystko zdarzyło się tak nagle.
A: A mówisz o Stanach, o świecie czy o Polsce?
Z tego, co się orientuję, to dużo jest takich zespołów w Wielkiej Brytanii.
A: Tak, zgadza się. Nie wiem, czy kojarzysz taką grupę Into It. Over it. Koleżka Evan Weiss, który tam przez długi czas grał, powiedział taką fajną rzecz, właśnie wtedy, kiedy się najwięcej mówiło o emo revival. Według niego tak naprawdę nie ma żadnego powrotu emo, to emo zawsze gdzieś tam było, tylko niespecjalnie się tym interesowano, o tym mówiono. Nie wiem, co się nagle stało. Rzeczywiście był jakiś moment, że nagle wszystko poszło do przodu.
K: To chyba czysty przypadek albo po prostu wewnętrzna ludzka potrzeba.
A: Tzn. to też jest trochę jak z modą, wszystko powraca, jakoś 20 lat wstecz. Teraz też idealnie w modzie widać było flanele i lata 90. Totalnie to samo w muzyce. Nagle Title Fight zaczęło grać inaczej. Na początku grali easycore’owe rzeczy, potem już taki bardziej poważny melodyjny hardcore. A później, z płyty na płytę, coraz więcej revival. To jest kapela, na której bardzo fajnie widać ten trend. Co jest oczywiście na plus, nie mówię, że to źle, że zaczęli tak grać. Ale ciężko mi powiedzieć, żeby to jakaś jedna kapela zaczęła. W ogóle nawet jak Throne’a zaczynaliśmy, który teraz poszedł w jakieś hardcore’y, sludge itd., to zaczynaliśmy go z myślą, że będziemy grać jak Saetia. Takie czyste screamo, skramzy, jak tylko się da. A wyszło, jak wyszło.
K: To, co gdzieś tam nie zostało z nas w Throne, przeszło tutaj.
Popraw mnie Arku, może coś pomieszałem, ale to ty prowadzisz fanpage „Dobre emo”?
A: To ja, dokładnie tak.
Czyli jednak dobry trop. Skąd w ogóle pomysł na to?
A: Yyyy, nie wiem (śmiech). Z nudów, miałem wtedy trochę więcej czasu. Teraz, jak sobie przypomnę, to coś tam powrzucam, głupio mi, że to tak zostawiłem. A skąd pomysł? Jakoś tak trafiłem na jeden, drugi profil, gdzie po prostu ludzie wrzucają muzykę. Kiedyś miałem blogi, ale w sumie stwierdziłem, że niespecjalnie mi się chciało to prowadzić. Zawsze też wychodzę z założenia, że moimi przemyśleniami nikt się nie interesuje, mimo że każdy w Internecie myśli, że ma coś do powiedzenia. Więc nie będę tam wrzucał nie wiadomo jakiego kontentu poza muzyką. A chyba fajnie, jak jest takie miejsce, gdzie ludzie mogą się trochę poznać. Szczególnie, że ja nie znałem wtedy w Szczecinie nikogo, kto jarałby się taką muzyką. Tak poznałem kolegę Bastiana z Poznania, który robi bardzo fajną robotę z Lost iZine. Te Lost session, co robił akustycznie, to też bardzo fajna sprawa, brakowało czegoś takiego. Z jednej strony to chęć dzielenia się muzyką, kapelkami, którymi się tak jarałem, że musiałem komuś wysłać, a nie miałem za bardzo komu. A z drugiej strony pojawiła się w głowie myśl „a może coś z tego wyjdzie, może kiedyś zaczniemy coś takiego grać”, to będą już jakieś kontakty.
Prezentujesz dobre emo. To jakie jest złe? Jakieś przykłady może?
(śmiech)
K: Asking Alexandria! Więcej nie znam.
Klasyk.
K: A, jeszcze Black Veil Bride. Alesana też była.
A: Miałem kiedyś taki moment, kiedy zacząłem się jarać emo, głównie przez Dag Nasty itp. Miałem taką bardzo modną wtedy fryzurę, grzyweczkę z przodu i króciutkie włosy z tyłu. Wołali za mną Tokio Hotel, bo podobieństwo było duże.
K: Może dlatego, że malowałeś paznokcie, he, he. Nie malował.
A: Absolutnie nie chodzi o to, żeby rozdzielać, że coś jest dobre czy jest złe, bo nie czuję się na siłach, żeby robić taki podział. Bardziej chodziło o to, by nie wycierać sobie mordy tym określeniem w przypadku wymienionych kapel. Był moment, że wszystkie zespoły, różne my chemical romanse, co miały eyelinery i robiły „eeee” [tu Arek wydobył z siebie naprawdę dziwny dźwięk] wokale, nazywane były emo. Ja akurat nic nie mam do My Chemical Romance, też słuchałem i lubię sobie czasem wrócić. No ale ja jednak emo zawsze bardziej kojarzyłem z punk rockiem, z takimi kapelami bardziej alternatywnymi, na uboczu, z tymi bardziej u źródeł, jak Dag Nasty, Rites of Spring, jak później Jawbreaker i coś takiego też chciałem prezentować.
Zabawne jest mylenie horror punka z emo.
Stary, zdarzyło mi się kiedyś zagrać koncert ze swoim pierwszym zespołem 77 na koncercie, gdzie byli sami skini. Miałem wtedy taką grzyweczkę, bo też się jaram horror punkiem, też uwielbiałem Misfits swego czasu i parę innych kapel. Założyłem wtedy specjalnie, z premedytacją koszulkę z Fiend Ghoulem i zrobiłem sobie oczywiście devilocka. Tak się bałem, miałem 17 lat.
OK, to jeszcze pytanie o teksty. Macie taki oto wers, zacytuję: „to rutyna zabija nas”. Jak według was można taką rutynę pokonać?
K: Zakładasz sobie kapelę, uprawiasz jakiś sport, robisz coś ze sobą, piszesz książki, wiersze, śpiewasz, tańczysz, jeździsz na rowerze, chodzisz po lesie i zbierasz patyki. Cokolwiek, byle nie popadać w rutynę. Wstajesz rano, robisz sobie śniadanie, idziesz do roboty, wracasz z roboty, rzucasz kurwami na lewo i prawo, pooglądasz film i idziesz spać. I właśnie o to chodzi, żeby podrzeć sobie japę w jakimś zespole, mimo że się nie umie, albo porobić coś fajnego i myślę, że to jest chyba właśnie o tym.
A: I żeby pielęgnować, tak jak to już wcześniej powiedziałem (podoba mi się to sformułowanie), w sobie tego dzieciaka.
K: Jak to jest w ODC – „być dzieciakiem, nie dzieckiem”.
A: To jest trudne na pewno, kiedy kończy się edukacja, kiedy terminarz jest inaczej zapełniony. Na studiach są czasem jakieś zajęcia, czasem nie, czasem jakieś imprezy. A później zaczyna się to „dorosłe” życie, gdzie jest praca. Rutyna sama zaczyna atakować. Ciężko się dla mnie w to wbić, bo to dalej świeża sprawa. Mimo że jest spokój i stagnacja, co było mi zawsze na rękę. Ale faktycznie pojawił się moment, kiedy to zaczęło mi doskwierać i to jest coś, z czym trzeba codziennie walczyć. Bo bardzo łatwo w to popaść.
K: Czasami nasze życie też tak wygląda, czasami zagramy sobie jakąś próbę. Chodzi o to, żeby się oderwać.
A: Tak, żeby mieć tę jakąś ucieczkę, oczywiście nie za daleko.
W kawałku „Bezbarwny” pada linijka „już od tylu lat jest mi tak bardzo wszystko jedno”. Nie chciałbym jakoś mocno zahaczać o sprawy osobiste, ale skąd to się może brać?
K: A to jest w ogóle mój tekst. Arek go sobie wziął do kawałka. Miałem taki etap w życiu, że tak chodziłem nie do końca zadowolony i w ogóle wypruty ze wszystkich uczuć. Generalnie spotykaliśmy się w sali prób, to chyba było nawet przed trasą Throne’a. No i tak chłopaki pytali, o co chodzi, a ja mówię „a jest mi tak bardzo wszystko jedno”. I myślę, że to zostało zaimplementowane do tego tekstu. Już mi się mood zmienił na lepszy, ale myślę, że to jest taki jeden z prywatnych fragmentów.
A: To jest też jeden z niewielu kawałków, chyba z dwóch, gdzie tytuł ma odzwierciedlenie w swoim tekście. Powiem ci, że to jest akurat z książki Murakamiego „Bezbarwny Tsukuru Tazaki”. Widzę ten numer jako odnoszący się w trochę większym zakresie do stanu depresyjnego. To jest coś, o czym od jakiegoś czasu czuliśmy, że chcemy mówić i pisać, ale prawdą jest, że nie potrafimy tego zrobić dobrze. Jest to problem, który traktuje się trochę po macoszemu (na scenie też). Ostatni rok szczególnie był rokiem, w którym u paru osób z naszego bardzo bliskiego grona (rodzina i przyjaciele) zostały zdiagnozowane podobne zaburzenia. Już we wcześniejszych latach zdarzało nam się też stracić kolegów, którzy z zaburzeniami psychicznymi niestety przegrali. Pewnie jeszcze ten motyw w piosenkach się pojawi, bo wydaje mi się, że przypomina ludziom o tym, żeby szukali pomocy w razie potrzeby albo żebyśmy my wszyscy mieli oczy otwarte na problemy naszych bliskich.
Teksty macie osobiste, jak to w emo. Ale też w emo bywały kawałki zaangażowane. Nie pamiętam teraz dobrze, chyba Still Life chociażby mieli profeministyczne i antyszowinistyczne utwory. I teraz pytanie do was – czy tak bardzo skupiacie się na waszym wnętrzu, że nie chcecie się już wypowiadać w ramach tego projektu na temat tego, co się dzieje wokół was?
A: Wiesz, nie wypowiadamy się chyba wyłącznie dlatego, że słabi z nas tekściarze.
K: A mnie się wydaje, że to bardziej jest tak – Lochy i Smoki to osobisty zespół, w którym się jakoś uzewnętrzniamy.
A: Ja bym bardzo chętnie o tym pisał, ale mam problem z pisaniem takich tekstów bez uderzania w głupie hasła. Nie jesteśmy najlepsi w gadaniu o takich sprawach na koncertach. Wychodzimy też z założenia, że gramy jednak na imprezach spod konkretnego znaku i nie ma co przekonywać przekonanych. Czasem mnie to śmieszy, że są poklaski dla kapel, które śpiewają tylko zaangażowane treści i śpiewają tylko na skłotach. To jest trochę pójście na łatwiznę.
K: Przekazujesz ten tekst komuś, kto już o tym wie. OK, to jest super, to jest ważne i warto o tym mówić. Natomiast głupio jest mówić to ludziom, którzy już o tym wszystko wiedzą.
P: Nie zamykamy się zupełnie na takie wartości, na poruszanie takich tematów, ale bardzo byśmy chcieli to zrobić tak na maxa subtelnie. To jest otwarty temat.
K: Jak już uzewnętrznimy siebie do ostatniej kropli krwi i potu, to będziemy pisać kawałki zaangażowane. My jako ludzie swoją postawę jakąś tam reprezentujemy, więc może tymi tekstami już nie ma o czym mówić.
A: Póki co. Ja się z tym nie zgodzę. Nawet na tej scenie są takie rzeczy jak wymieniony przez ciebie szowinizm, takie rzeczy się zdarzają. I homofobia. Nawet i na naszym poletku warto o tym gadać.
Na razie czeka nas 1 marca i Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Może przemyślenia jakieś na ten temat?
K: Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę! (śmiech) My się z tego śmiejemy, ale też to nas boli. 10-15 lat temu, jak zaczęliśmy się interesować w ogóle koncertami, nie było miejsca na takie rzeczy. Mnie osobiście to przeraża i mam nadzieję, że moda na to, jakiś poklask temu wszystkiemu skończy się tak samo, jak szybko się zaczął. Obawiam się jednak, że może tak szybko nie dobiec końca. Umówmy się, historia nie jest czarno-biała, nie można wszystkich wrzucić do jednego worka. Mnie to osobiście przeszkadza i wolałbym, żeby takie święta jednak nie miały miejsca. Byli zapomniani z jakiegoś konkretnego powodu.
A: Wynoszenie na piedestały kogokolwiek jest złe.
K: A to swoją drogą.
A: Mamy na ten temat bardzo dobre źródła, że są wśród tych osób mordercy czczeni jako bohaterowie.
K: Byli ci tacy, powiedzmy, właściwi, którzy gdzieś tam się chowali po lasach. A były też Narodowe Siły Zbrojne. Szkoda gadać. Chcemy, żeby to wszystko szybko minęło i tyle.
Jestem z Podlasia i wiem, że na terenach graniczących z Białorusią raczej nie są zbyt lubiani ci tzw. „leśni”. Ale już się tam zbiera narodowa młodzieżówka i robi różne akcje.
K: Po pierwsze, to jest nieznajomość historii. Po drugie, stado idzie za jakimś silniejszym, bardziej motywującym, który potrafi wpływać na ludzi.
A: Tak jak mówiłeś, najpierw krzyczą „chuj z czerwoną hołotą”, ale już te różne znaczki bardziej na prawo im nie przeszkadzają. To jest też na scenie widoczne, gdzie mogą być wykorzystywane komunistyczne symbole. Była np. z Wolf Downem duża chryja. Warto zachować ten złoty środek i pamiętać, że to są dwa totalitarne systemy, które przyniosły wiele gówna, szczególnie nam, pośrodku tego wszystkiego.
K: Tak, zdecydowanie. Trochę nas zmietli jedni i drudzy. A przykład na scenie punkowej, jarocińskiej - KSU. To, co się teraz wyprawia z tym zespołem… Wystarczy wejść na profil facebookowy i sobie poczytać. Nie wypowiadam się, nie jestem fanem, nigdy nie byłem, nigdy nie będę, twórczości jakoś wyjątkowo nie znam. Natomiast nie spodziewałem się po takim zespole, że robi takie nieciekawe wrzuty, gdzieś szuka poklasku wśród pewnych punkowców… Nie wiem, są narodowi punkowcy? To jakaś pojebana faza, ale jeśli są, to powinno ich nie być (śmiech). Punk był może apolityczny, na pewno był przeciwko policji, jakimkolwiek instytucjom państwowym itd. Dlatego nie podoba mi się gloryfikowanie w ogóle wojska, wojen, upamiętnianie tego. Ktoś kiedyś powiedział, że naród, który wspomina tylko swoje porażki, to jest jakiś wymarły naród. A my wspominamy żołnierzy, którzy gdzieś tam umierali, dawno temu. Dajmy im święty spokój. Swoje zrobili. Interesujmy się tym, co będzie, a nie tym, co było. Trzeba pamiętać, szanować, ale kto jeszcze widzi komunę? Szukają teraz Bolka, Wałęsy, kurde. Nie jest za ciekawą personą obecnie, ale dajmy już chłopowi spokój. Zrobił swoje i do widzenia.
P: Na pewno jak będziemy pisać tekst polityczny, to będzie o Bolku!
K: „Zostawcie Bolka, nie wyciągajcie go” (śmiech).
To teraz już króciutko – WNŻ jest zinem vegan straight edge. Jaki jest wasz stosunek do xvx?
K: Powiem tak: chcielibyśmy być straight edge’ami, he, he, każdy z nas, na pewno Arek i ja, zahaczyliśmy ten temat. Ale myślę, że jesteśmy zbyt słabi psychicznie.
A: Mów za siebie, bez kitu (śmiech). Ja mogę powiedzieć w ten sposób – bardzo cenię te wszystkie postawy, nie ukrywam, że nie jestem ani vegan, ani straight edge. Wychodzę z założenia, że wszystko jest dla ludzi, ale oczywiście nie każdy jest w stanie sobie powiedzieć dość.
K: Tak, myślę, że to jest raczej wewnętrzna porażka. My jako członkowie sceny niezależnej, punkowej, hardcore’owej, utożsamiamy się z tym i szanujemy wszystkich.
A: Takie moje przemyślenie. Zazwyczaj, kiedy widzę, że na koncertach jest jakiś vegan/wege/Animal Liberation itd., najwięcej psów jest pod sceną, co mnie osobiście rozpierdala.
K: Akurat tak, psy pod sceną to jest bardzo głupi pomysł ze względu na psi słuch, ogólny chaos. Pieski na pewno fajniej poczułyby się gdzieś w lesie albo na jakimś polu.
A: Z jednej strony nieużywanie fajerwerków, a z drugiej przychodzenie z psami na koncerty.
OK, będziemy kończyć, dziękuję wam bardzo!
Dzięki!
(#3, wiosna 2016)