Adam Sokół - terapeuta, punk, straight edge
Temat alkoholu, o ile już pojawia się w tekstach punkowych kapel, to najczęściej w wymiarze rozrywkowo-imprezowym. Wiadomo, że punk lubi sobie wypić, czasem nawet musi (?), jest to wręcz element jego emploi. Ale czy kilka browców lub wódeczka są dla punka tak samo zdrowe i pożywne jak owsianka z owocami dla wegańskiego strejt edża? Nikt się chyba nad tym specjalnie nie zastanawia, każdy lubi to, co lubi, i tego używa. I nikt nikomu - rzecz jasna - tego prawa nie odmawia. Ale tak sobie myślę, że warto czasem pokusić się o chwilę refleksji nad tym, z czym to się wiąże i jakie konsekwencje za sobą niesie. O tym, że taka refleksja jest potrzebna, świadczyć mogą statystyki pokazujące, że spożycie alkoholu rośnie, szczególnie wśród coraz młodszych osób. Poniższa rozmowa, którą przeprowadziłem z Adamem Sokołem – zawodowym terapeutą uzależnień, a także aktywnym uczestnikiem sceny punkowej – może być pomocna w tego typu przemyśleniach. ~Dq.
Z lekkim przerażeniem obserwuję, że w bardzo wielu filmach czy serialach notorycznie pojawia się obraz picia alkoholu, celebracji lampką wina, relaksu przy piwie. Trudno się oprzeć wrażeniu, że to celowo lansowany model i promocja nietrzeźwości. Mam rację czy knuję teorie spiskowe?
Czy celowo? Nie wiem, nie sądzę, bardziej celowe, z mojej perspektywy, jest medialne podgrzewanie tematu tzw. „miękkich narkotyków”.
Model picia w Polsce na szczęście pomału się zmienia, choć spożycie i tak jest bardzo duże. Mimo to Polska wcale nie jest w ścisłej czołówce spożywania alkoholu w Europie. Nie pamiętam już dokładnie badań PARP-u, ale ok. 10 lat temu prym wiodły kraje skandynawskie (zapamiętałem Szwecję i Finlandię) oraz Irlandia, a Polska była w tym rankingu na, zdaje się, 23. miejscu. W Polsce od jakiegoś czasu jest odwrót od mocnych alkoholi (wódka, spirytus) w kierunku picia alkoholi niskoprocentowych (głównie piwo). Zmienił się nieznacznie (ale jednak!) model picia, tzn. wielu młodych ludzi nie upija się do nieprzytomności, ale raczej stale utrzymuje w organizmie pewną dawkę alkoholu (kilka piw dziennie). Zakładam, że wpływ na to ma także powszechność sięgania po narkotyki, szczególnie marihuanę. Ponadto rośnie w Polsce liczba osób uzależnionych krzyżowo – alkohol i narkotyki jednocześnie, bardzo często w połączeniu „tylko” trawka i piwo.
Ten model picia w naszym kraju powoduje chyba, że mało kto dostrzega problem z nadużywaniem alkoholu. Pijaństwo jest najczęściej tematem przechwałek i żartów, mało kto dostrzega cienką granicę dzielącą beztroską zabawę od życiowych dramatów. Czy pijak od alkoholika czymś się różni?
Tak naprawdę niczym. Słowo pijak funkcjonuje głównie w kulturze masowej, alkoholik to pojęcie medyczno-chorobowe. Czasem słowa pijak używają członkowie wspólnot AA.
Spotkałem się kiedyś z takim rozróżnieniem, że alkoholik to właśnie osoba chora, uzależniona, a pijak to po prostu taki zwyczajny „ochlajmorda”, który nie zna umiaru, choć potrafiący się powstrzymać, kiedy trzeba, w przeciwieństwie do osoby uzależnionej...
Nie ma żadnej różnicy, „ochlajmorda”, który nie zna umiaru, ale potrafiący się powstrzymać, kiedy trzeba, prezentuje po prostu inny typ alkoholizmu. Alkoholizm często występuje w społecznej świadomości jako stereotyp, czyli zdegenerowany alkoholik, dzień w dzień stojący pod sklepem etc. Tymczasem występują rozmaite typy alkoholizmu. Są alkoholicy tacy jak wyżej opisani – zdegenerowani, upijający się do nieprzytomności, społecznie wyizolowani. Ale są też alkoholicy niepijący pół roku, rok, a potem ciężko pijący ciurkiem, dzień w dzień, dwa tygodnie, miesiąc... Po przepiciach znów wracają do półrocznej, rocznej trzeźwości. Są alkoholicy, którzy nie upijają się do nieprzytomności, ale stale utrzymują pewną ilość alkoholu w organizmie. Są też tacy, którzy ciężko piją weekendowo, a w poniedziałek idą normalnie do pracy.
Niezrozumienie i bagatelizowanie tematu w ogólnej opinii powoduje, że uzależnienie od alkoholu czy narkotyków jest z jednej strony zrzucane na karb zabawowego, niezbyt odpowiedzialnego trybu życia, z drugiej - w skrajnych przypadkach - piętnowane z pogardą. Tymczasem jest to choroba, którą, jak każdą inną, można zdiagnozować i zrozumieć. Jakie są jej objawy kliniczne?
Przede wszystkim narkomania i alkoholizm to choroby rodzaju psychosomatycznego. Alkohol według WHO też jest narkotykiem, tyle że, podobnie jak papierosy i niektóre przetwory konopi, legalnym. Są narkotyki, które uzależniają fizycznie – alkohol, leki (Relanium, Xanax, Oxazepam, Diazepam, Digoxin etc.), opiaty – heroina, morfina, kodeina i inne; reszta narkotyków uzależnia psychicznie, choć często wtedy też potrzeba interwencji lekarskiej (najczęściej psychiatrycznej, nie detoksykacyjnej). Narkotyki uzależniające fizycznie mają to do siebie, że potrzeba szpitalnej detoksykacji – nie lekceważyłbym procesu odtrucia, choć znam wiele osób, które przechodziły przez bardzo niebezpieczny dla organizmu zespół odstawienia „na sucho”. Alkoholizm i narkomania to choroby, które nieustannie ewoluują i przepoczwarzają się w kolejny, zawsze gorszy etap. Zmienia się napięcie i natężenie choroby, ale w ogólnym rozrachunku nałóg non stop ewoluuje. Jest w tym coś z pasożytnictwa tasiemca czy motylicy wątrobowej, nałóg pasożytuje na człowieku, nie dając nic w zamian. Zabiera, zawłaszcza kolejne dziedziny życia i maszeruje, drwiąc z ludzkiej beztroski i bezsilności. Na końcu często nałóg zabija, wcześniej totalnie plugawiąc wnętrze narkomana i alkoholika. Pamiętasz morał filmu „Harry Angel” z Robertem de Niro i Mickey'em Rourkem? „Diabeł, zanim zabierze ci duszę, najpierw ja splugawi”. Podobnie jest z nałogiem, zanim cię zabiję, zasyfi ci cały żywot, przy okazji zasyfiając życie twoim bliskim.
Skąd w ogóle biorą się uzależnienia? Można wyodrębnić jakąś grupę, typ osobowości czy genetyczne predyspozycje, które sprzyjają uzależnieniom?
Odpowiedz jest dosyć prosta – z wnętrza serca. Nałóg bazuje na ludzkiej potrzebie manipulowania swoim nastrojem i nieustannym poprawianiem go na lepszy. A tak serio – mówi się o trzech czynnikach wspierających powstanie uzależnienia, ale myślę, że tak do końca nie wiadomo.
Pierwszy aspekt – genetyczny, czyli skłonności złe i dobre, które w DNA przekazują nam rodzice. Pewnie wiele razy w życiu widziałeś dzieci alkoholików idących drogą pijących rodziców? To nie jest tylko kwestia wychowania, to też kwestia genetyki, której osobiście bym nie lekceważył. Jednak sama genetyka to za mało, bo w wielu rodzinach alkoholowych niektóre dzieciaki chleją na umór, wzorem rodzica, a inne nienawidzą alkoholu przez całe swoje dorosłe życie.
Kolejna rzecz – wpływ środowiskowy, wychowanie w takim wzorcu picia i stosunku do alkoholu czy narkotyków. Koledzy i koleżanki od kieliszka i jointa. Kto z kim się buja, w większości przypadków sam taki się staje, czyż nie?
I trzecia rzecz – własne predyspozycje psychologiczne, cechy charakteru, kruchość bądź siła wewnętrzna.
Mam znajomych, którzy niemalże codziennie wieczorem po robocie wypijają kilka browców. Czy takie zachowanie powinno zapalić w ich głowach czerwoną lampkę ostrzegawczą? Jakie zachowania można w sobie zaobserwować, by stwierdzić, że stąpa się po cienkiej linie?
No wiesz, jak CODZIENNIE ktoś pije kilka piw pod wieczór, to daje dużo do myślenia nawet osobom niezbyt zorientowanym w temacie natury nałogu. Alkoholizm ma to do siebie, że stanowczo domaga się coraz większych dawek i coraz częściej, więc to utrzymanie „kilku piw” będzie dosyć trudne w dłuższym przedziale czasowym. Poza tym tolerancja organizmu (czyli odporność na dawki alkoholu) wzrasta (od 5 piw do 10 piw, butelka wódki, potem 0,7 litra itd.), aż w końcu następuje przełamanie i organizm toleruje coraz mniejsze ilości alkoholu. Wtedy najczęściej pijący doznaje zdumienia - „Jak to? Wcześniej wypijałem sam 0,7 i stałem na nogach, teraz wypiję połówkę i dętka... pewnie za mało jadłem przed piciem albo miałem słabszy dzień”. Tymczasem to zwykły biologiczny mechanizm.
Co powinno najbardziej zaniepokoić tych, których codziennością jest sięganie po używki?
Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na tzw. kaca, czyli zatrucie alkoholowe. Wiesz, jak charakterystycznie śmierdzą skacowani ludzie? Jak w poniedziałek rano jadę tramwajem do pracy, to często czuję ten smród nieprzetrawionego alkoholu (przerabianego przez organizm na aldehyd kwasu octowego), taki mdło-słodkawy smród, który wyłazi przez pory skóry. Nie zmyją go ani prysznic, ani dobre perfumy.
Więc pierwsza rzecz, która powinna dać do myślenia, to zwykły kac i refleksja „O w mordę, zatrułem organizm”. Oczywiście mało kiedy to ludzi pobudza do refleksji, kac wydaje się być bardzo niewinny i powszechnie ignorowany. Więc przejdźmy do „ważniejszych” rzeczy, a mianowicie łamania prawa i norm społecznych pod wpływem alkoholu bądź narkotyków. Zdarzyło się wsiąść po pijanemu za kierownicę? Prowadziłeś maszynę zjarany w pracy? Odbierałeś zjarany dziecko ze szkoły? Uderzyłeś niewinnego człowieka pod wpływem amfetaminy, choć normalnie byś tego nie zrobił? Cytuję niewyimaginowane ciężkie sytuacje, ale sytuacje jak najbardziej życiowe, z którymi mam do czynienia zawodowo, i w których uczestniczą normalni ludzie, nie jakieś łobuzy, nawet punkowcy. Takie sytuacje świadczą o narastającym problemie w relacji z alkoholem czy narkotykami.
Co można zrobić, żeby nie być autorem takich sytuacji i, że tak kolokwialnie powiem, nie obudzić się z ręką w nocniku?
Myślę że trzeba przebadać sprawę i dać się zdiagnozować. Są rozmaite testy, nawet w sieci. Warto podejść do punktu leczenia uzależnień, klubu AA, Monaru, dobrze mieć znajomego terapeutę.
Coraz więcej mówi się teraz o uzależnieniach od hazardu, seksu czy Internetu. Czy mechanizmy i zagrożenia tych uzależnień są takie same jak w przypadku alkoholu czy narkotyków?
Tak, dokładnie takie same, choć seks, hazard, gry video czy Internet należą do grupy „uzależnień behawioralnych”. Jednak nałogi rozwijają się tak samo, czyli wzrasta nieustannie potrzeba (bądź przymus wewnętrzny) kontaktu, nieustannie przyśpiesza jego częstotliwość, czasem przeplatana okresami kilkutygodniowej abstynencji.
Niewinne oglądanie pornosów w sieci jest porównywalne do kilku wypijanych piwek?
Wszystko zależy od częstotliwości kontaktu, w obu przypadkach, o czym już wspomniałem wcześniej. Jednakże z pornografią jest związany inny problem, najczęściej bagatelizowany. Oprócz zmian mózgowych (udowodnione naukowo i to nie przez „konserwatywnych” naukowców) pornografia rozbudza także dewiacje i rozmaite niefajne i niebezpieczne dysfunkcje i zaburzenia seksualne. Uuuuuuch, jak to niefajnie brzmi w wolnościowym punkowym fanzinie ;)
Co masz na myśli?
Uzależnienie od pornografii bazuje na bardzo podobnym procesie, jak w przypadku alkoholu i narkotyków. Osoby sięgające po pornografię po jakimś czasie czują potrzebę powtarzania kontaktu (mało tego, czują dyskomfort psychiczny spowodowany jego brakiem), dokładnie tak samo jak narkomani. I ewoluują od pornografii soft typu „Playboy” do pornografii hardcore, pornografii zwierzęcej, pedofilii czy pornografii ocierającej się o zachowania niebezpieczne zarówno dla zdrowia, jak i życia. Wyobrażasz sobie, jak czachy muszą mieć sprane małolaty sięgające po pornole? Bywa, że dorośli z tego powodu tracą pracę albo narażają się na inne nieprzyjemności z tego tytułu (szef odkryje strony WWW na służbowym komputerze etc.). Pornografia potrzebuje coraz silniejszych bodźców, stąd ta wymiana na coraz bardziej dewiacyjne rodzaje. A dewiacja filmowa przenosi się na zachowania w realu. Galerianki to m.in. wytwór pornografizacji coraz młodszych grup. A później dzieciaki dorastają i idą z tą pornografią pod deklem w dorosłe życie. Myślę, że jest pewna korelacja między pornografizacją społeczeństwa a obniżeniem wieku inicjacji seksualnej. Zresztą seksualna eksploatacja pornograficzna kobiet to bardzo ciekawe zagadnienie... feministyczne.
W takim razie, które z uzależnień sieje największe spustoszenie i ma najcięższe konsekwencje?
Zdrowotne, społeczne, psychiczne - zdecydowanie narkomania. Jest też najszybciej zachodzącym procesem destrukcji. Najtrudniejsze są też powroty z narkomanii i w realu osoby uzależnione od narkotyków zazwyczaj radzą sobie gorzej niż wracający do zdrowia alkoholicy.
Jak się człowiek nasłucha kronik policyjnych, to za aktami przemocy i agresji, napadami i rozbojami najczęściej stoją właśnie narkotyki, w tym alkohol. To słuszne wnioski czy duże uproszczenie?
Jest w tym dużo prawdy. Mnóstwo ludzi siedzi w więzieniach z powodu przestępstw dokonanych pod wpływem alkoholu i narkotyków. Wyroki są też wyższe, jeżeli sprawca w chwili czynu miał w sobie jakiekolwiek substancje odurzające. Podejrzewam, że w przypadku pobić, rozbojów, trwałych uszkodzeń ciała, nawet zabójstw wpływ alkoholu i narkotyków na owe przestępstwa to ok. 70% przypadków. Przez 15 lat pracy zawodowej odwiedziłem wiele zakładów karnych w Polsce. Niektóre wielokrotnie: Stargard Szczeciński, Rybnik, Racibórz, Białystok, Iława, Warszawa Rakowiecka, Grochów, Białołęka, Szczecin, Międzyrzecz... Większość osadzonych, z którymi rozmawialiśmy, miało wyroki za przestępstwa, których by nie popełnili, gdyby nie alkohol i narkotyki. Parę lat temu zamordowany został chłopak, z którym znałem się od dziecka. Dostał kilkanaście ciosów nożem od nafukanego speedem i pijanego kolegi, pokłócili się o dziewczynę.
A jak to jest z marihuaną? Bo ta ma z kolei opinię środka, po którym ogarnia nas spokój, wesołość i beztroska. Dlaczego zatem jest zabroniona?
Nie wiem, jak dużo czytelników tego fanzina ma lub miało kontakt z marihuaną. Ja przez kilka lat dużo paliłem, to było w połowie lat 90. Przede wszystkim opinia, że po zielsku ogarnia nas wesołość, spokój i beztroska, to kit. Czasem tak jest, a czasem (albo często) nie. Jest to związane z tym, iż w praktyce THC – psychoaktywny składnik marihuany – bardziej potęguje nastrój, w jakim się znajdujesz, niż go realnie zmienia. Zauważyłem też, że konopie inaczej działają na osoby introwertyczne, inaczej na ekstrawertyczne. Często oprócz czasowej euforii, która się zdarza, powoduje poczucie niepokoju, bycia obserwowanym czy dziwnych ruchów powietrza obok. I to nie dzieje się po grzybach, kwasach czy bieluniu. Szczególnie dziwny jest stan przejściowy, czyli w momencie, kiedy marihuana przestaje działać, a organizm (nie tylko mózg, również serce, płuca, układ krwionośny i pokarmowy) wraca do normalności. Wyobrażasz sobie, jak niebezpieczni są na drogach zjarani kierowcy? Przecież pod wpływem zielska kompletnie zmienia się percepcja czasoprzestrzenna, mocno upośledza się refleks... Z innej beczki – pomyśl sobie, jak mocna musi być dzisiejsza baka, że wypalanie samemu całej lufy grozi utratą przytomności? Po tym gównie, jakim jest zielsko. Wszystko więc zależy od indywidualnych predyspozycji, ludzi, miejsca i czasu palacza. Palenie zielska powoduje depresję, dokładnie w taki sam sposób, jak u alkoholików. Wiesz, ilu małolatów leczy się psychiatrycznie z tego powodu? Do tego dołóż manię prześladowczą, poczucie bycia obserwowanym, początki schizofrenii...
Zawsze mnie zadziwia to bałwochwalcze uwielbienie marihuany, to coś prawie jak religijny kult. Zabroniona jest z wielu powodów, przede wszystkim dlatego, że należy do grupy narkotyków nielegalnych.
Nietrudno mi się zatem domyślić, po której stronie opowiadasz się w debacie o legalizacji marihuany.
Jestem zdecydowanie przeciw. Nie przekonują mnie holenderskie ani czeskie argumenty. Ekonomicznie koszt strat spowodowanych paleniem zielska przewyższa wpływy analogicznie do alkoholu. Natomiast byłbym skłonny dążyć do depenalizacji posiadania i powrotu do przepisów z połowy lat 90., kiedy można było posiadać małą ilość na własny użytek. Warto pamiętać, że w całej Europie bycie pod wpływem narkotyków nie jest karane, karane jest posiadanie i handel.
Aha, tak przy okazji, wielokrotnie w TV, a nawet fanzinach czytałem o tym, że ”większość” terapeutów uzależnień jest za legalizacją. I to jest w ogóle ciekawa sprawa, bo nie wiem, co oznacza owa „większość”, ale znam wielu terapeutów i psychologów, pracujących z ludźmi uzależnionymi m.in. od narkotyków typu marihuana, i ani jeden z nich nie jest zwolennikiem legalizacji. Może więc piszący felietony i robiący materiały w TV mogliby rzucić konkretnymi nazwiskami, kto jest za, a nie tworzyć koncepcję pod swoje przekonania.
Aczkolwiek śmiem twierdzić, że wielu terapeutów podziela moje zdanie odnośnie do częściowej depenalizacji za posiadanie (nie LEGALIZACJI!) przy jednoczesnym karaniu sprzedających.
Takie wypisywanie, że większość terapeutów jest za legalizacją marihuany, to jakby napisać, że większość punków jest za aborcją. Wybacz celowe przerysowanie, ale te koncepcje „większości” są naprawdę męczące.
Równie zabawne są akcje pokazujące „ofiary” polskiej niesprawiedliwości sądowej. Reportaże TV o gościach, którzy poszli siedzieć za gram marihuany. Wiesz co? Nigdy nie spotkałem nikogo, kto by poszedł siedzieć za 1 gram polskiej marihuany czy amfetaminy. Od ćwierć wieku mam do czynienia z ludźmi, którzy sięgają nie tylko po alkohol, ale i narkotyki, i wśród tych ludzi, którzy poszli siedzieć za posiadanie, handel, udostępnianie nieletnim etc., nie spotkałem ani jednej osoby, która poszłaby w pasiaki za 1 gram konopi! A jeśli ktoś ma zawiasy za posiadanie, a mimo to lekkomyślnie nosi towar przy sobie, to niech potem nie płacze, że sąd go tak potraktował. Jednak wiele sądów umarza tego typu sprawy z powodu niskiej szkodliwości społecznej, czasem kończy się zawiasami, jeśli policja znajdzie ciut więcej towaru na chacie niż 1 gr albo okaże się, że małolat latał z towarem po gimnazjach. No wiesz, w Polsce mamy przepełnienie więzień o ok. 20%, dochodzi do takich paranoi, że trzeba czekać na miejsce w więzieniu, żeby odsiedzieć wyrok. Oczywiście mówię o drobnych przestępstwach, a nie „dziesionach”, gwałtach czy morderstwach. Więc sądy nie są aż tak skore, żeby kierować tam wesołych 17-latków, choć są więzienia typowe dla małolatów i osób odsiadujących pierwszy wyrok. Osadzeni nie siedzą tam z recydywą, ale z innymi, którzy są w więzieniu pierwszy raz. Nie mają zbyt dużego kontaktu z wymierającą na szczęście grypserą, bo śmiem twierdzić, że grypsera jest czymś kompletnie nieludzkim. Więc przy słabym stanie więziennictwa nie ma wyroków za 1 gram i niech ludzie przestaną powtarzać takie brednie. Nawet jeżeli w tym dziwnym kraju taka rzecz może się zdarzyć, to jest to dzisiaj raczej ewenement niż reguła.
Tak przy okazji to ten wątek ekonomiczny, o którym wspomniałeś, mnie mocno frapuje. Kiedyś Dezerter śpiewał „Mamy dla was wódkę na radości i problemy, nauczymy was, jak pić, byście kupowali mimo ceny”. To rysuje ponury scenariusz, w którym państwo najpierw rozpija obywateli, czerpiąc z tego korzyści, aby potem przymusowo ich leczyć. Brzmi to paradoksalnie. Z tego, co wiem, wpływy do budżetu z akcyz są sporo mniejsze względem wydatków na leczenie i profilaktykę. Gdzie w tym sens?
Myślę, że warto pamiętać o tym, iż był to tekst pisany za poprzedniego ustroju, zwanego socjalizmem realnym. Rozpijanie społeczeństwa to stara metoda, często stosowana przez komunistów w bloku państw Europy Centralnej i Wschodniej. Dzisiaj jest to jednak duże uproszczenie z bardzo prostego powodu – koszty strat spowodowanych piciem alkoholu znacznie przewyższają (około 2,5x) wpływy z banderoli do budżetu państwa.
Powiedz, z jakimi ludźmi masz do czynienia najczęściej, pracując jako terapeuta uzależnień?
Przede wszystkim – nieletni/małolaci. W przedziale wiekowym między 14. a 21. rokiem życia. Takich osób jest najwięcej. Trafiają do mnie z poleceń nauczycieli, kuratorów, czasem wygrzebią po znajomych kontakt. Bardzo często przywożą ich rodzice (najczęściej matki). Wielu z nich to niezmotywowani, roszczeniowi i aroganccy (my też tacy byliśmy, co nie?) chłopcy, uzależnieni od zielska, kompa, gier, często też od alkoholu, czasem amfetaminy. Głównie chłopaki na zaawansowanym stopniu uzależnienia (faza ostrzegawcza bądź krytyczna) z mocno rozwiniętymi mechanizmami iluzji i zaprzeczeń. Okradają rodziców, rodzeństwo, olewają szkołę, handlują gandzią, zafascynowani światem przestępczym. Najczęściej wstępnie diagnozuję tych chłopaków, a potem przekazuję dalej i doradzam, co zrobić, polecam punkt konsultacyjny, ośrodek, szkołę... Co ciekawe, stosunkowo niewielka liczba tych chłopaków pochodzi z tzw. rodzin dysfunkcyjnych, alkoholowych, przemocowych. Wielu to dzieciaki z dobrze sytuowanych rodzin, często „eurosieroty” (rodzice zapieprzają na chleb w Holandii, Niemczech, UK etc.) wychowywane przez jednego rodzica albo, co gorsza (częste przypadki), dziadków, babcie, ciocie.
Kolejna grupa – rodzice. Przychodzą bezradni, bo zauważyli, że syn dziwnie się zachowuje, ma przekrwione oczy, czyści lodówkę po powrocie do domu, nie śpi nocami. Giną pieniądze, syn zawala szkołę, wraca do domu pobity, jest agresywny w stosunku do rodziców.
Oprócz tego prowadzę zajęcia socjoterapeutyczne dla gimnazjów, zawodówek, liceów, studentów, ośrodków szkolno-wychowawczych, zakładów karnych, aresztów itd. Zdarza mi się szkolić studentów resocjalizacji, Straż Miejską, pracowników MOPS-ów, nauczycieli, rozmaite grupy samopomocowe.
Na czym w ogóle polega leczenie uzależnień?
W dużym skrócie i uproszczeniu – na rozpoznaniu i skonfrontowaniu zachowań skłaniających do sięgania po używkę. Powiązaniu owych zachowań (psychologicznych, fizycznych, społecznych) ze stanem, w jakim znajduje się człowiek. Następnie na przemodelowaniu tych zachowań, ćwiczeniach woli oraz stopniowym zastępowaniem starych nawyków nowymi. Po ukończeniu terapii – na monitorowaniu postępów osoby, wsparciu i stymulowaniu samodzielności w podejmowaniu dobrych decyzji. To taki baaaaaaaaaaardzo duży skrót.
Czy z uzależnienia da się wyleczyć, tak aby funkcjonować jak dawniej i na przykład powrócić do kontrolowanego korzystania z substancji, która spowodowała uzależnienie?
Trudne pytanie. Ale jednak powiedziałbym, że raczej nie. Oczywiście są próby tworzenia tego typu programów, jednak nie słyszałem o dużej skuteczności. Zawsze zalecana jest przez wszystkich terapeutów świadoma abstynencja całkowita. Odradzamy klientom „sprawdzanie siebie” i picie „kontrolowane”, bo we wszystkich prawie przypadkach pijący po kilku miesiącach wracali do ciągów alkoholowych czy narkotykowych. Mało tego, po dłuższym okresie abstynencji pili lub ćpali 2-3 razy więcej! Bardzo niepokojącym mechanizmem wśród narkomanów jest zastępowanie narkotyków alkoholem, wśród alkoholików – lekami. Wiele osób uzależnionych wpada w pracoholizm, co na początku może wcale nie jest takie złe. Po prostu osoby, które próbują desperacko zwalczyć nałóg, robią to za pomocą pracy, żeby tylko nie myśleć o piciu czy ćpaniu.
Jakie są w ogóle sposoby leczenia uzależnień?
Są jakby trzy główne metody leczenia:
a) ośrodki stacjonarne – w takich ośrodkach przebywa się od 6 tygodni do półtora roku. Są refundowane przez NFZ. Na miejsce czeka się dosyć długo, czasem nawet pół roku. Do ośrodków przyjmowani są pacjenci po wcześniejszej detoksykacji (jeśli jest to konieczne). Wiele tego typu ośrodków ma własne oddziały detoksykacyjne,
b) leczenie ambulatoryjne – (prywatne bądź na NFZ) polegające na podpisaniu kontraktu z osobą uzależnioną. Osoba poddana terapii jest zobligowana przychodzić na indywidualną terapię raz, dwa razy w tygodniu (jest to ustalane indywidualnie), czasem jednocześnie uczestniczy w terapii grupowej. Dobre rozwiązanie m.in. dla osób pracujących, niezdegradowanych jeszcze mocno nałogiem,
c) grupy samopomocowe – wszelkie grupy anonimowych alkoholików, narkomanów, seksoholików, obżartuchów, hazardzistów etc. Znam sporo osób, które przestały pić, uczęszczając tam. Grupy te mają bardzo fajnie rozbudowane wsparcie indywidualne (tzw. system sponsorski – alkoholik z dłuższym stażem abstynencji jest indywidualnym wsparciem dla innego, który dopiero zaczyna trzeźwienie). Znam kilku aktywnych członków znanych i szanowanych w Polsce punkowych kapel, którzy sami przeszli przez tego typu terapię, i sami są dzisiaj „sponsorami”. Oczywiście nie napiszę kto, bo nie jestem pewien, czy chcieliby, żeby o nich publicznie pisać w kontekście nałogu.
Jaki procent ludzi trafiających na terapię zrywa z nałogiem skutecznie?
Niewielki niestety. Składa się na to wiele elementów, zależy od stopnia zaawansowania. Spróbuj wyliczyć sam – terapię w ośrodku stacjonarnym zaczyna, dajmy na to, 20 osób. Połowa odpadnie na wstępnym etapie, po pierwszym miesiącu. Z tych 10 kolejne pięć odpadnie na drugim etapie (zapicia albo zaćpania na przepustkach), ewentualnie sama zrezygnuje. Jeżeli pozostałe pięcioro ukończy terapię, to z tej piątki zostaną może dwie osoby, bo trzy zapiją i zaćpają tuż po zakończeniu. Jeśli owej dwójce uda się nie zapić i nie zaćpać przez najbliższe dwa lata, możemy mówić, że proces terapii jako tako został zakończony sukcesem. Kiedyś i dziś Anonimowi Alkoholicy mówili i mówią, że na 100 alkoholików jakimś 8 uda się wyjść na prostą i zwalczyć nałóg. W przypadku heroiny leczący się narkomani mówili o 1 osobie na 100. Pamiętajmy o jednym ważnym elemencie – wiele osób już po pomyślnej terapii nie radzi sobie w realnym i zwykłym życiu. Mam na myśli takie zwykłe ogarnięcie – znalezienie pracy (a potem utrzymanie jej), znalezienie mieszkania, nawiązywanie relacji z konstruktywną grupą, spłata zobowiązań (alimenty, koszta spraw sądowych), relacje z ex-małżonkiem, dziećmi itp. Byłem kiedyś na seminarium, gdzie Norwegowie przechwalali się wysoką skutecznością trzymania abstynencji wśród osób opuszczających ośrodki resocjalizacyjne. Ale wiesz, przy tak sprawnie działającej pomocy postpenitencjarnej wyniki muszą być niezłe. Narkomani i więźniowie dostają mieszkania socjalne, pracę, wsparcie pracowników socjalnych, a u nas co? Ludzie nie mają gdzie wrócić, więc wracają na stare szlaki.
Czy w takim razie profilaktyka leczenia uzależnień w naszym kraju jest dobra i skuteczna?
Nie wiem, jak to do końca jest ze skutecznością, ale na tle krajów UE i tak wygląda dosyć dobrze. Programy profilaktyczne są realizowane w szkołach podstawowych, gimnazjach, liceach, zawodówkach, zakładach karnych, ośrodkach szkolno-wychowawczych, resocjalizacyjnych. W czasach zasadniczej służby wojskowej realizowano je na jednostkach wojskowych. Do tego są działania na festiwalach typu Woodstock. Profilaktyka ma to do siebie, że jest trudno wymierna i bardzo wielowymiarowa. Jeśli chodzi o profilaktykę szkolną, to mam na myśli przede wszystkim programy i szkolne strategie walki z narkomanią. O różnej skuteczności.
Bardzo dobrą profilaktyczną robotę wykonują sportowe kampanie społeczne – akcje typu „Ćpaj sport”. W kampaniach tych występują rozpoznawalni polscy sportowcy zachęcający do prowadzenia zdrowego stylu życia, aktywności sportowej itp. Zamiast straszyć narkotykami, inspirują wiele osób. Odwiedzają szkoły, są dostępni dla uczniów, można przyjść, przybić piątkę i zrobić sobie fotkę. Wielokrotnie Marcin Gortat, polski koszykarz grający w NBA, brał udział w tego typu kampaniach. Piłkarze, np. Lewandowski, zawodnicy MMA i pięściarze czy szczypiorniści ze Sławkiem Szmalem w rolach głównych. Z utęsknieniem czekam, kiedy w akcji weźmie udział Aśka Jędrzejczyk, posiadaczka mistrzowskiego pasa UFC. Aśka to nasze dobro narodowe, o które trzeba dbać i którym trza się szczycić, i ma wiele dobrych rzeczy do powiedzenia, nie tylko o MMA, ale o codziennym życiu. Szkoda, że nie ma wielu celebrytów czy muzyków uczestniczących w tych akcjach, no ale wiadomo, żeby w takiej akcji uczestniczyć, trzeba samemu mieć w tej sferze poukładane.
We wczesnych latach 90. próbowano też robić profilaktyczne kino dokumentalne lub paradokumentalne, dr Krzysztof Wojcieszek nakręcił ciekawy film o alkoholizmie na degenerującym się coraz bardziej festiwalu w Jarocinie („Ucieczka w niewolę”) i myślę, że ten film miał swój czas, nakręcony był za państwowe pieniądze i mógł być przydatny na wielu lekcjach wychowawczych. Dziś może wydawać się z lekka infantylny, ale czasy były, jakie były.
Nie ma niestety i nigdy nie było żadnych znaczących kampanii profilaktycznych, jeśli chodzi o narkotyki i alkohol w TV.
W kwestii profilaktyki myślę, że moglibyśmy się wiele nauczyć od amerykańskich kampanii, w których ekipy sXe odgrywały znaczącą rolę.
Moim zdaniem Cymeon X dużo robi w tej kwestii, szczególnie Adam, który sporo mówi o sXe w kontekście uzależnień, a nie tylko modnego sposobu na życie.
I tu dochodzimy do moich rozważań nad polskim sXe. Nie znam tej sceny nie wiadomo jak dobrze, ale uważam że sXe mogłoby namieszać w tej materii całkiem sporo, jeżeli tylko wychyliłoby się spoza ogrodzenia kulturowego getta. Zobacz, jak fajne rzeczy robi właśnie Cymeon X – grają koncerty w gimnazjach i liceach – właśnie o to chodzi! Kto ma tym dzieciakom zaszczepiać zdrowe wzorce zachowań, jak nie faceci (szczególnie w tym kryzysie ojcostwa), którzy w życiu sporo przeszli, sami mają dzieci, grają fajną muzykę, fajnie wyglądają i dobrze się razem bawią? Popek i Gang Albanii? Lady Gaga? Sasha Grey? SxE jako ruch i ideologia ma wiele do zaprezentowania współczesnej dziadowskiej kulturze. Szkoda tylko, że zdechnie w punkowym piekiełku. Szkoły, poprawczaki, kryminały, domy dziecka, pole do działania jest tak szerokie. Naprawdę szkoda tego potencjału... Wiesz, jak brakuje mi takiego polskiego Raya Cappo albo Iana McKaye'a, który powie: „Hej, dzieciaku, wiesz, czemu nigdy nie brałem? Bo to gówno i syf i nie chcę mieć z tym nic wspólnego, a dla ciebie są lepsze rzeczy, niż gnicie na chacie z jointem i browarem w ręku czy wciskanie myszki komputera”.
Jakieś 10 lat temu amerykańska numetalowa (choć o punkowych korzeniach) kapela P.O.D. zaczęła organizować takie kampanie w Los Angeles, San Diego i innych miastach Kalifornii. Zapraszali lokalnych załogantów sXe. Kampania zakończyła się pełnym sukcesem, a grali tylko w liceach i szkołach. Myślę, że jest to jak najbardziej możliwe w Polsce, a gdyby był jakiś fajny i realny do przeprowadzenia pomysł ze środowisk sXe, wielu dyrektorów szkół i pedagogów weszłoby w to na bank. Zapewne dla części sXe to będzie kolaboracja z systemem, he, he. Poza tym wiesz, zniżać się do poziomu gimbazy??? Jakoś do tego poziomu „zniżył się” Cymeon X, Goha i Mikołaj, Uszaty, ja i inni, którzy prowadzą pracę wychowawczą z kolejnym pokoleniem. Korony z głów nam nie pospadały.
Dużo o tym myślałem, potencjał jest faktycznie olbrzymi. Może to, co powiedziałeś, będzie dobrą motywacją dla środowiska... I tak właśnie, zbliżając się do końca naszej rozmowy, chciałem jeszcze zapytać o środowisko scenowe właśnie, które obce ci nie jest. Słusznie czy nie, punki mają niechlubną opinię tych, co za kołnierz nie wylewają. Jak z twojego punktu widzenia zmieniła się scenowa kultura picia od czasów legendarnych Jarocinów?
Oj, jest dużo lepiej niż w początkach lat 90. Możliwe, że jest to związane z tym, że ten mocno alkoholowy element dawno punkową kulturę opuścił. Punko polo nie jest dzisiaj mocno popularne, większość zespołów tego nurtu nie istnieje, a muzyczni (dla mnie równie niesłuchalni) epigoni tejże odnogi – całe to punky reggae tour, skupione wokół Farben Lehre, mają dużo inny, mimo wszystko bardziej pozytywny mental. Ja nawet cieszę się, że cokolwiek by o Wojtku Wojdzie nie powiedzieć, nie namawia tych dzieciaków pod sceną do chlania czy ćpania. Czasem widuję na festiwalach punkowych (Rock na Bagnie, Ultra Chaos Piknik) rzyganie pod płotem, ale raczej wynika to z chęci odreagowania podtatusiałych punków z korporacji niż z ideologicznej otoczki przebrzmiałego na szczęście nurtu punko polo. Co do narkotyków – wielu punkowych narkomanów nie żyje bądź już w latach 90. odpłynęło w hip hop, a potem w techno...
A wiesz, na jakiej pozycji plasują się punki na tle innych subkultur lub grup społecznych? Są jakieś statystyki pokazujące, kto pije najwięcej?
Metaluchy chyba jednak dają lepiej, ha, ha... Jeśli wierzyć badaniom, w Polsce 70% ludzi ma rozsądne podejście do alkoholu. Owe 70% nie przekracza niebezpiecznych dawek, nie pije codziennie, a jak pije, nie łamie prawa czy norm społecznych. 20% to abstynenci (tak, tak!), 7% pije ryzykownie, a 3% pije chronicznie, w sposób niebezpieczny dla zdrowia i życia. Punkowa kultura to taka mikrocząstka zwykłego społeczeństwa, więc chyba będzie podobnie w ogólnym rozrachunku.
No to wreszcie na koniec, czy nie jest może tak, że każdy punk w ramach walki z systemem powinien być straight edge?
Nie wiem, czy powinien. Na pewno każdy powinien myśleć samodzielnie, niezależnie od systemu politycznego. Ale niestety, chlania i ćpania nie można na dłuższą metę utożsamiać z samodzielnym myśleniem. No bo jaka to samodzielność myślenia, kiedy ktoś z własnej nieprzymuszonej (przynajmniej w początkach) woli zwraca się przeciwko sobie?
Niech ta otwarta myśl uruchomi w każdym refleksję. Dzięki za wywiad!
(#3, wiosna 2016)
Z lekkim przerażeniem obserwuję, że w bardzo wielu filmach czy serialach notorycznie pojawia się obraz picia alkoholu, celebracji lampką wina, relaksu przy piwie. Trudno się oprzeć wrażeniu, że to celowo lansowany model i promocja nietrzeźwości. Mam rację czy knuję teorie spiskowe?
Czy celowo? Nie wiem, nie sądzę, bardziej celowe, z mojej perspektywy, jest medialne podgrzewanie tematu tzw. „miękkich narkotyków”.
Model picia w Polsce na szczęście pomału się zmienia, choć spożycie i tak jest bardzo duże. Mimo to Polska wcale nie jest w ścisłej czołówce spożywania alkoholu w Europie. Nie pamiętam już dokładnie badań PARP-u, ale ok. 10 lat temu prym wiodły kraje skandynawskie (zapamiętałem Szwecję i Finlandię) oraz Irlandia, a Polska była w tym rankingu na, zdaje się, 23. miejscu. W Polsce od jakiegoś czasu jest odwrót od mocnych alkoholi (wódka, spirytus) w kierunku picia alkoholi niskoprocentowych (głównie piwo). Zmienił się nieznacznie (ale jednak!) model picia, tzn. wielu młodych ludzi nie upija się do nieprzytomności, ale raczej stale utrzymuje w organizmie pewną dawkę alkoholu (kilka piw dziennie). Zakładam, że wpływ na to ma także powszechność sięgania po narkotyki, szczególnie marihuanę. Ponadto rośnie w Polsce liczba osób uzależnionych krzyżowo – alkohol i narkotyki jednocześnie, bardzo często w połączeniu „tylko” trawka i piwo.
Ten model picia w naszym kraju powoduje chyba, że mało kto dostrzega problem z nadużywaniem alkoholu. Pijaństwo jest najczęściej tematem przechwałek i żartów, mało kto dostrzega cienką granicę dzielącą beztroską zabawę od życiowych dramatów. Czy pijak od alkoholika czymś się różni?
Tak naprawdę niczym. Słowo pijak funkcjonuje głównie w kulturze masowej, alkoholik to pojęcie medyczno-chorobowe. Czasem słowa pijak używają członkowie wspólnot AA.
Spotkałem się kiedyś z takim rozróżnieniem, że alkoholik to właśnie osoba chora, uzależniona, a pijak to po prostu taki zwyczajny „ochlajmorda”, który nie zna umiaru, choć potrafiący się powstrzymać, kiedy trzeba, w przeciwieństwie do osoby uzależnionej...
Nie ma żadnej różnicy, „ochlajmorda”, który nie zna umiaru, ale potrafiący się powstrzymać, kiedy trzeba, prezentuje po prostu inny typ alkoholizmu. Alkoholizm często występuje w społecznej świadomości jako stereotyp, czyli zdegenerowany alkoholik, dzień w dzień stojący pod sklepem etc. Tymczasem występują rozmaite typy alkoholizmu. Są alkoholicy tacy jak wyżej opisani – zdegenerowani, upijający się do nieprzytomności, społecznie wyizolowani. Ale są też alkoholicy niepijący pół roku, rok, a potem ciężko pijący ciurkiem, dzień w dzień, dwa tygodnie, miesiąc... Po przepiciach znów wracają do półrocznej, rocznej trzeźwości. Są alkoholicy, którzy nie upijają się do nieprzytomności, ale stale utrzymują pewną ilość alkoholu w organizmie. Są też tacy, którzy ciężko piją weekendowo, a w poniedziałek idą normalnie do pracy.
Niezrozumienie i bagatelizowanie tematu w ogólnej opinii powoduje, że uzależnienie od alkoholu czy narkotyków jest z jednej strony zrzucane na karb zabawowego, niezbyt odpowiedzialnego trybu życia, z drugiej - w skrajnych przypadkach - piętnowane z pogardą. Tymczasem jest to choroba, którą, jak każdą inną, można zdiagnozować i zrozumieć. Jakie są jej objawy kliniczne?
Przede wszystkim narkomania i alkoholizm to choroby rodzaju psychosomatycznego. Alkohol według WHO też jest narkotykiem, tyle że, podobnie jak papierosy i niektóre przetwory konopi, legalnym. Są narkotyki, które uzależniają fizycznie – alkohol, leki (Relanium, Xanax, Oxazepam, Diazepam, Digoxin etc.), opiaty – heroina, morfina, kodeina i inne; reszta narkotyków uzależnia psychicznie, choć często wtedy też potrzeba interwencji lekarskiej (najczęściej psychiatrycznej, nie detoksykacyjnej). Narkotyki uzależniające fizycznie mają to do siebie, że potrzeba szpitalnej detoksykacji – nie lekceważyłbym procesu odtrucia, choć znam wiele osób, które przechodziły przez bardzo niebezpieczny dla organizmu zespół odstawienia „na sucho”. Alkoholizm i narkomania to choroby, które nieustannie ewoluują i przepoczwarzają się w kolejny, zawsze gorszy etap. Zmienia się napięcie i natężenie choroby, ale w ogólnym rozrachunku nałóg non stop ewoluuje. Jest w tym coś z pasożytnictwa tasiemca czy motylicy wątrobowej, nałóg pasożytuje na człowieku, nie dając nic w zamian. Zabiera, zawłaszcza kolejne dziedziny życia i maszeruje, drwiąc z ludzkiej beztroski i bezsilności. Na końcu często nałóg zabija, wcześniej totalnie plugawiąc wnętrze narkomana i alkoholika. Pamiętasz morał filmu „Harry Angel” z Robertem de Niro i Mickey'em Rourkem? „Diabeł, zanim zabierze ci duszę, najpierw ja splugawi”. Podobnie jest z nałogiem, zanim cię zabiję, zasyfi ci cały żywot, przy okazji zasyfiając życie twoim bliskim.
Skąd w ogóle biorą się uzależnienia? Można wyodrębnić jakąś grupę, typ osobowości czy genetyczne predyspozycje, które sprzyjają uzależnieniom?
Odpowiedz jest dosyć prosta – z wnętrza serca. Nałóg bazuje na ludzkiej potrzebie manipulowania swoim nastrojem i nieustannym poprawianiem go na lepszy. A tak serio – mówi się o trzech czynnikach wspierających powstanie uzależnienia, ale myślę, że tak do końca nie wiadomo.
Pierwszy aspekt – genetyczny, czyli skłonności złe i dobre, które w DNA przekazują nam rodzice. Pewnie wiele razy w życiu widziałeś dzieci alkoholików idących drogą pijących rodziców? To nie jest tylko kwestia wychowania, to też kwestia genetyki, której osobiście bym nie lekceważył. Jednak sama genetyka to za mało, bo w wielu rodzinach alkoholowych niektóre dzieciaki chleją na umór, wzorem rodzica, a inne nienawidzą alkoholu przez całe swoje dorosłe życie.
Kolejna rzecz – wpływ środowiskowy, wychowanie w takim wzorcu picia i stosunku do alkoholu czy narkotyków. Koledzy i koleżanki od kieliszka i jointa. Kto z kim się buja, w większości przypadków sam taki się staje, czyż nie?
I trzecia rzecz – własne predyspozycje psychologiczne, cechy charakteru, kruchość bądź siła wewnętrzna.
Mam znajomych, którzy niemalże codziennie wieczorem po robocie wypijają kilka browców. Czy takie zachowanie powinno zapalić w ich głowach czerwoną lampkę ostrzegawczą? Jakie zachowania można w sobie zaobserwować, by stwierdzić, że stąpa się po cienkiej linie?
No wiesz, jak CODZIENNIE ktoś pije kilka piw pod wieczór, to daje dużo do myślenia nawet osobom niezbyt zorientowanym w temacie natury nałogu. Alkoholizm ma to do siebie, że stanowczo domaga się coraz większych dawek i coraz częściej, więc to utrzymanie „kilku piw” będzie dosyć trudne w dłuższym przedziale czasowym. Poza tym tolerancja organizmu (czyli odporność na dawki alkoholu) wzrasta (od 5 piw do 10 piw, butelka wódki, potem 0,7 litra itd.), aż w końcu następuje przełamanie i organizm toleruje coraz mniejsze ilości alkoholu. Wtedy najczęściej pijący doznaje zdumienia - „Jak to? Wcześniej wypijałem sam 0,7 i stałem na nogach, teraz wypiję połówkę i dętka... pewnie za mało jadłem przed piciem albo miałem słabszy dzień”. Tymczasem to zwykły biologiczny mechanizm.
Co powinno najbardziej zaniepokoić tych, których codziennością jest sięganie po używki?
Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na tzw. kaca, czyli zatrucie alkoholowe. Wiesz, jak charakterystycznie śmierdzą skacowani ludzie? Jak w poniedziałek rano jadę tramwajem do pracy, to często czuję ten smród nieprzetrawionego alkoholu (przerabianego przez organizm na aldehyd kwasu octowego), taki mdło-słodkawy smród, który wyłazi przez pory skóry. Nie zmyją go ani prysznic, ani dobre perfumy.
Więc pierwsza rzecz, która powinna dać do myślenia, to zwykły kac i refleksja „O w mordę, zatrułem organizm”. Oczywiście mało kiedy to ludzi pobudza do refleksji, kac wydaje się być bardzo niewinny i powszechnie ignorowany. Więc przejdźmy do „ważniejszych” rzeczy, a mianowicie łamania prawa i norm społecznych pod wpływem alkoholu bądź narkotyków. Zdarzyło się wsiąść po pijanemu za kierownicę? Prowadziłeś maszynę zjarany w pracy? Odbierałeś zjarany dziecko ze szkoły? Uderzyłeś niewinnego człowieka pod wpływem amfetaminy, choć normalnie byś tego nie zrobił? Cytuję niewyimaginowane ciężkie sytuacje, ale sytuacje jak najbardziej życiowe, z którymi mam do czynienia zawodowo, i w których uczestniczą normalni ludzie, nie jakieś łobuzy, nawet punkowcy. Takie sytuacje świadczą o narastającym problemie w relacji z alkoholem czy narkotykami.
Co można zrobić, żeby nie być autorem takich sytuacji i, że tak kolokwialnie powiem, nie obudzić się z ręką w nocniku?
Myślę że trzeba przebadać sprawę i dać się zdiagnozować. Są rozmaite testy, nawet w sieci. Warto podejść do punktu leczenia uzależnień, klubu AA, Monaru, dobrze mieć znajomego terapeutę.
Coraz więcej mówi się teraz o uzależnieniach od hazardu, seksu czy Internetu. Czy mechanizmy i zagrożenia tych uzależnień są takie same jak w przypadku alkoholu czy narkotyków?
Tak, dokładnie takie same, choć seks, hazard, gry video czy Internet należą do grupy „uzależnień behawioralnych”. Jednak nałogi rozwijają się tak samo, czyli wzrasta nieustannie potrzeba (bądź przymus wewnętrzny) kontaktu, nieustannie przyśpiesza jego częstotliwość, czasem przeplatana okresami kilkutygodniowej abstynencji.
Niewinne oglądanie pornosów w sieci jest porównywalne do kilku wypijanych piwek?
Wszystko zależy od częstotliwości kontaktu, w obu przypadkach, o czym już wspomniałem wcześniej. Jednakże z pornografią jest związany inny problem, najczęściej bagatelizowany. Oprócz zmian mózgowych (udowodnione naukowo i to nie przez „konserwatywnych” naukowców) pornografia rozbudza także dewiacje i rozmaite niefajne i niebezpieczne dysfunkcje i zaburzenia seksualne. Uuuuuuch, jak to niefajnie brzmi w wolnościowym punkowym fanzinie ;)
Co masz na myśli?
Uzależnienie od pornografii bazuje na bardzo podobnym procesie, jak w przypadku alkoholu i narkotyków. Osoby sięgające po pornografię po jakimś czasie czują potrzebę powtarzania kontaktu (mało tego, czują dyskomfort psychiczny spowodowany jego brakiem), dokładnie tak samo jak narkomani. I ewoluują od pornografii soft typu „Playboy” do pornografii hardcore, pornografii zwierzęcej, pedofilii czy pornografii ocierającej się o zachowania niebezpieczne zarówno dla zdrowia, jak i życia. Wyobrażasz sobie, jak czachy muszą mieć sprane małolaty sięgające po pornole? Bywa, że dorośli z tego powodu tracą pracę albo narażają się na inne nieprzyjemności z tego tytułu (szef odkryje strony WWW na służbowym komputerze etc.). Pornografia potrzebuje coraz silniejszych bodźców, stąd ta wymiana na coraz bardziej dewiacyjne rodzaje. A dewiacja filmowa przenosi się na zachowania w realu. Galerianki to m.in. wytwór pornografizacji coraz młodszych grup. A później dzieciaki dorastają i idą z tą pornografią pod deklem w dorosłe życie. Myślę, że jest pewna korelacja między pornografizacją społeczeństwa a obniżeniem wieku inicjacji seksualnej. Zresztą seksualna eksploatacja pornograficzna kobiet to bardzo ciekawe zagadnienie... feministyczne.
W takim razie, które z uzależnień sieje największe spustoszenie i ma najcięższe konsekwencje?
Zdrowotne, społeczne, psychiczne - zdecydowanie narkomania. Jest też najszybciej zachodzącym procesem destrukcji. Najtrudniejsze są też powroty z narkomanii i w realu osoby uzależnione od narkotyków zazwyczaj radzą sobie gorzej niż wracający do zdrowia alkoholicy.
Jak się człowiek nasłucha kronik policyjnych, to za aktami przemocy i agresji, napadami i rozbojami najczęściej stoją właśnie narkotyki, w tym alkohol. To słuszne wnioski czy duże uproszczenie?
Jest w tym dużo prawdy. Mnóstwo ludzi siedzi w więzieniach z powodu przestępstw dokonanych pod wpływem alkoholu i narkotyków. Wyroki są też wyższe, jeżeli sprawca w chwili czynu miał w sobie jakiekolwiek substancje odurzające. Podejrzewam, że w przypadku pobić, rozbojów, trwałych uszkodzeń ciała, nawet zabójstw wpływ alkoholu i narkotyków na owe przestępstwa to ok. 70% przypadków. Przez 15 lat pracy zawodowej odwiedziłem wiele zakładów karnych w Polsce. Niektóre wielokrotnie: Stargard Szczeciński, Rybnik, Racibórz, Białystok, Iława, Warszawa Rakowiecka, Grochów, Białołęka, Szczecin, Międzyrzecz... Większość osadzonych, z którymi rozmawialiśmy, miało wyroki za przestępstwa, których by nie popełnili, gdyby nie alkohol i narkotyki. Parę lat temu zamordowany został chłopak, z którym znałem się od dziecka. Dostał kilkanaście ciosów nożem od nafukanego speedem i pijanego kolegi, pokłócili się o dziewczynę.
A jak to jest z marihuaną? Bo ta ma z kolei opinię środka, po którym ogarnia nas spokój, wesołość i beztroska. Dlaczego zatem jest zabroniona?
Nie wiem, jak dużo czytelników tego fanzina ma lub miało kontakt z marihuaną. Ja przez kilka lat dużo paliłem, to było w połowie lat 90. Przede wszystkim opinia, że po zielsku ogarnia nas wesołość, spokój i beztroska, to kit. Czasem tak jest, a czasem (albo często) nie. Jest to związane z tym, iż w praktyce THC – psychoaktywny składnik marihuany – bardziej potęguje nastrój, w jakim się znajdujesz, niż go realnie zmienia. Zauważyłem też, że konopie inaczej działają na osoby introwertyczne, inaczej na ekstrawertyczne. Często oprócz czasowej euforii, która się zdarza, powoduje poczucie niepokoju, bycia obserwowanym czy dziwnych ruchów powietrza obok. I to nie dzieje się po grzybach, kwasach czy bieluniu. Szczególnie dziwny jest stan przejściowy, czyli w momencie, kiedy marihuana przestaje działać, a organizm (nie tylko mózg, również serce, płuca, układ krwionośny i pokarmowy) wraca do normalności. Wyobrażasz sobie, jak niebezpieczni są na drogach zjarani kierowcy? Przecież pod wpływem zielska kompletnie zmienia się percepcja czasoprzestrzenna, mocno upośledza się refleks... Z innej beczki – pomyśl sobie, jak mocna musi być dzisiejsza baka, że wypalanie samemu całej lufy grozi utratą przytomności? Po tym gównie, jakim jest zielsko. Wszystko więc zależy od indywidualnych predyspozycji, ludzi, miejsca i czasu palacza. Palenie zielska powoduje depresję, dokładnie w taki sam sposób, jak u alkoholików. Wiesz, ilu małolatów leczy się psychiatrycznie z tego powodu? Do tego dołóż manię prześladowczą, poczucie bycia obserwowanym, początki schizofrenii...
Zawsze mnie zadziwia to bałwochwalcze uwielbienie marihuany, to coś prawie jak religijny kult. Zabroniona jest z wielu powodów, przede wszystkim dlatego, że należy do grupy narkotyków nielegalnych.
Nietrudno mi się zatem domyślić, po której stronie opowiadasz się w debacie o legalizacji marihuany.
Jestem zdecydowanie przeciw. Nie przekonują mnie holenderskie ani czeskie argumenty. Ekonomicznie koszt strat spowodowanych paleniem zielska przewyższa wpływy analogicznie do alkoholu. Natomiast byłbym skłonny dążyć do depenalizacji posiadania i powrotu do przepisów z połowy lat 90., kiedy można było posiadać małą ilość na własny użytek. Warto pamiętać, że w całej Europie bycie pod wpływem narkotyków nie jest karane, karane jest posiadanie i handel.
Aha, tak przy okazji, wielokrotnie w TV, a nawet fanzinach czytałem o tym, że ”większość” terapeutów uzależnień jest za legalizacją. I to jest w ogóle ciekawa sprawa, bo nie wiem, co oznacza owa „większość”, ale znam wielu terapeutów i psychologów, pracujących z ludźmi uzależnionymi m.in. od narkotyków typu marihuana, i ani jeden z nich nie jest zwolennikiem legalizacji. Może więc piszący felietony i robiący materiały w TV mogliby rzucić konkretnymi nazwiskami, kto jest za, a nie tworzyć koncepcję pod swoje przekonania.
Aczkolwiek śmiem twierdzić, że wielu terapeutów podziela moje zdanie odnośnie do częściowej depenalizacji za posiadanie (nie LEGALIZACJI!) przy jednoczesnym karaniu sprzedających.
Takie wypisywanie, że większość terapeutów jest za legalizacją marihuany, to jakby napisać, że większość punków jest za aborcją. Wybacz celowe przerysowanie, ale te koncepcje „większości” są naprawdę męczące.
Równie zabawne są akcje pokazujące „ofiary” polskiej niesprawiedliwości sądowej. Reportaże TV o gościach, którzy poszli siedzieć za gram marihuany. Wiesz co? Nigdy nie spotkałem nikogo, kto by poszedł siedzieć za 1 gram polskiej marihuany czy amfetaminy. Od ćwierć wieku mam do czynienia z ludźmi, którzy sięgają nie tylko po alkohol, ale i narkotyki, i wśród tych ludzi, którzy poszli siedzieć za posiadanie, handel, udostępnianie nieletnim etc., nie spotkałem ani jednej osoby, która poszłaby w pasiaki za 1 gram konopi! A jeśli ktoś ma zawiasy za posiadanie, a mimo to lekkomyślnie nosi towar przy sobie, to niech potem nie płacze, że sąd go tak potraktował. Jednak wiele sądów umarza tego typu sprawy z powodu niskiej szkodliwości społecznej, czasem kończy się zawiasami, jeśli policja znajdzie ciut więcej towaru na chacie niż 1 gr albo okaże się, że małolat latał z towarem po gimnazjach. No wiesz, w Polsce mamy przepełnienie więzień o ok. 20%, dochodzi do takich paranoi, że trzeba czekać na miejsce w więzieniu, żeby odsiedzieć wyrok. Oczywiście mówię o drobnych przestępstwach, a nie „dziesionach”, gwałtach czy morderstwach. Więc sądy nie są aż tak skore, żeby kierować tam wesołych 17-latków, choć są więzienia typowe dla małolatów i osób odsiadujących pierwszy wyrok. Osadzeni nie siedzą tam z recydywą, ale z innymi, którzy są w więzieniu pierwszy raz. Nie mają zbyt dużego kontaktu z wymierającą na szczęście grypserą, bo śmiem twierdzić, że grypsera jest czymś kompletnie nieludzkim. Więc przy słabym stanie więziennictwa nie ma wyroków za 1 gram i niech ludzie przestaną powtarzać takie brednie. Nawet jeżeli w tym dziwnym kraju taka rzecz może się zdarzyć, to jest to dzisiaj raczej ewenement niż reguła.
Tak przy okazji to ten wątek ekonomiczny, o którym wspomniałeś, mnie mocno frapuje. Kiedyś Dezerter śpiewał „Mamy dla was wódkę na radości i problemy, nauczymy was, jak pić, byście kupowali mimo ceny”. To rysuje ponury scenariusz, w którym państwo najpierw rozpija obywateli, czerpiąc z tego korzyści, aby potem przymusowo ich leczyć. Brzmi to paradoksalnie. Z tego, co wiem, wpływy do budżetu z akcyz są sporo mniejsze względem wydatków na leczenie i profilaktykę. Gdzie w tym sens?
Myślę, że warto pamiętać o tym, iż był to tekst pisany za poprzedniego ustroju, zwanego socjalizmem realnym. Rozpijanie społeczeństwa to stara metoda, często stosowana przez komunistów w bloku państw Europy Centralnej i Wschodniej. Dzisiaj jest to jednak duże uproszczenie z bardzo prostego powodu – koszty strat spowodowanych piciem alkoholu znacznie przewyższają (około 2,5x) wpływy z banderoli do budżetu państwa.
Powiedz, z jakimi ludźmi masz do czynienia najczęściej, pracując jako terapeuta uzależnień?
Przede wszystkim – nieletni/małolaci. W przedziale wiekowym między 14. a 21. rokiem życia. Takich osób jest najwięcej. Trafiają do mnie z poleceń nauczycieli, kuratorów, czasem wygrzebią po znajomych kontakt. Bardzo często przywożą ich rodzice (najczęściej matki). Wielu z nich to niezmotywowani, roszczeniowi i aroganccy (my też tacy byliśmy, co nie?) chłopcy, uzależnieni od zielska, kompa, gier, często też od alkoholu, czasem amfetaminy. Głównie chłopaki na zaawansowanym stopniu uzależnienia (faza ostrzegawcza bądź krytyczna) z mocno rozwiniętymi mechanizmami iluzji i zaprzeczeń. Okradają rodziców, rodzeństwo, olewają szkołę, handlują gandzią, zafascynowani światem przestępczym. Najczęściej wstępnie diagnozuję tych chłopaków, a potem przekazuję dalej i doradzam, co zrobić, polecam punkt konsultacyjny, ośrodek, szkołę... Co ciekawe, stosunkowo niewielka liczba tych chłopaków pochodzi z tzw. rodzin dysfunkcyjnych, alkoholowych, przemocowych. Wielu to dzieciaki z dobrze sytuowanych rodzin, często „eurosieroty” (rodzice zapieprzają na chleb w Holandii, Niemczech, UK etc.) wychowywane przez jednego rodzica albo, co gorsza (częste przypadki), dziadków, babcie, ciocie.
Kolejna grupa – rodzice. Przychodzą bezradni, bo zauważyli, że syn dziwnie się zachowuje, ma przekrwione oczy, czyści lodówkę po powrocie do domu, nie śpi nocami. Giną pieniądze, syn zawala szkołę, wraca do domu pobity, jest agresywny w stosunku do rodziców.
Oprócz tego prowadzę zajęcia socjoterapeutyczne dla gimnazjów, zawodówek, liceów, studentów, ośrodków szkolno-wychowawczych, zakładów karnych, aresztów itd. Zdarza mi się szkolić studentów resocjalizacji, Straż Miejską, pracowników MOPS-ów, nauczycieli, rozmaite grupy samopomocowe.
Na czym w ogóle polega leczenie uzależnień?
W dużym skrócie i uproszczeniu – na rozpoznaniu i skonfrontowaniu zachowań skłaniających do sięgania po używkę. Powiązaniu owych zachowań (psychologicznych, fizycznych, społecznych) ze stanem, w jakim znajduje się człowiek. Następnie na przemodelowaniu tych zachowań, ćwiczeniach woli oraz stopniowym zastępowaniem starych nawyków nowymi. Po ukończeniu terapii – na monitorowaniu postępów osoby, wsparciu i stymulowaniu samodzielności w podejmowaniu dobrych decyzji. To taki baaaaaaaaaaardzo duży skrót.
Czy z uzależnienia da się wyleczyć, tak aby funkcjonować jak dawniej i na przykład powrócić do kontrolowanego korzystania z substancji, która spowodowała uzależnienie?
Trudne pytanie. Ale jednak powiedziałbym, że raczej nie. Oczywiście są próby tworzenia tego typu programów, jednak nie słyszałem o dużej skuteczności. Zawsze zalecana jest przez wszystkich terapeutów świadoma abstynencja całkowita. Odradzamy klientom „sprawdzanie siebie” i picie „kontrolowane”, bo we wszystkich prawie przypadkach pijący po kilku miesiącach wracali do ciągów alkoholowych czy narkotykowych. Mało tego, po dłuższym okresie abstynencji pili lub ćpali 2-3 razy więcej! Bardzo niepokojącym mechanizmem wśród narkomanów jest zastępowanie narkotyków alkoholem, wśród alkoholików – lekami. Wiele osób uzależnionych wpada w pracoholizm, co na początku może wcale nie jest takie złe. Po prostu osoby, które próbują desperacko zwalczyć nałóg, robią to za pomocą pracy, żeby tylko nie myśleć o piciu czy ćpaniu.
Jakie są w ogóle sposoby leczenia uzależnień?
Są jakby trzy główne metody leczenia:
a) ośrodki stacjonarne – w takich ośrodkach przebywa się od 6 tygodni do półtora roku. Są refundowane przez NFZ. Na miejsce czeka się dosyć długo, czasem nawet pół roku. Do ośrodków przyjmowani są pacjenci po wcześniejszej detoksykacji (jeśli jest to konieczne). Wiele tego typu ośrodków ma własne oddziały detoksykacyjne,
b) leczenie ambulatoryjne – (prywatne bądź na NFZ) polegające na podpisaniu kontraktu z osobą uzależnioną. Osoba poddana terapii jest zobligowana przychodzić na indywidualną terapię raz, dwa razy w tygodniu (jest to ustalane indywidualnie), czasem jednocześnie uczestniczy w terapii grupowej. Dobre rozwiązanie m.in. dla osób pracujących, niezdegradowanych jeszcze mocno nałogiem,
c) grupy samopomocowe – wszelkie grupy anonimowych alkoholików, narkomanów, seksoholików, obżartuchów, hazardzistów etc. Znam sporo osób, które przestały pić, uczęszczając tam. Grupy te mają bardzo fajnie rozbudowane wsparcie indywidualne (tzw. system sponsorski – alkoholik z dłuższym stażem abstynencji jest indywidualnym wsparciem dla innego, który dopiero zaczyna trzeźwienie). Znam kilku aktywnych członków znanych i szanowanych w Polsce punkowych kapel, którzy sami przeszli przez tego typu terapię, i sami są dzisiaj „sponsorami”. Oczywiście nie napiszę kto, bo nie jestem pewien, czy chcieliby, żeby o nich publicznie pisać w kontekście nałogu.
Jaki procent ludzi trafiających na terapię zrywa z nałogiem skutecznie?
Niewielki niestety. Składa się na to wiele elementów, zależy od stopnia zaawansowania. Spróbuj wyliczyć sam – terapię w ośrodku stacjonarnym zaczyna, dajmy na to, 20 osób. Połowa odpadnie na wstępnym etapie, po pierwszym miesiącu. Z tych 10 kolejne pięć odpadnie na drugim etapie (zapicia albo zaćpania na przepustkach), ewentualnie sama zrezygnuje. Jeżeli pozostałe pięcioro ukończy terapię, to z tej piątki zostaną może dwie osoby, bo trzy zapiją i zaćpają tuż po zakończeniu. Jeśli owej dwójce uda się nie zapić i nie zaćpać przez najbliższe dwa lata, możemy mówić, że proces terapii jako tako został zakończony sukcesem. Kiedyś i dziś Anonimowi Alkoholicy mówili i mówią, że na 100 alkoholików jakimś 8 uda się wyjść na prostą i zwalczyć nałóg. W przypadku heroiny leczący się narkomani mówili o 1 osobie na 100. Pamiętajmy o jednym ważnym elemencie – wiele osób już po pomyślnej terapii nie radzi sobie w realnym i zwykłym życiu. Mam na myśli takie zwykłe ogarnięcie – znalezienie pracy (a potem utrzymanie jej), znalezienie mieszkania, nawiązywanie relacji z konstruktywną grupą, spłata zobowiązań (alimenty, koszta spraw sądowych), relacje z ex-małżonkiem, dziećmi itp. Byłem kiedyś na seminarium, gdzie Norwegowie przechwalali się wysoką skutecznością trzymania abstynencji wśród osób opuszczających ośrodki resocjalizacyjne. Ale wiesz, przy tak sprawnie działającej pomocy postpenitencjarnej wyniki muszą być niezłe. Narkomani i więźniowie dostają mieszkania socjalne, pracę, wsparcie pracowników socjalnych, a u nas co? Ludzie nie mają gdzie wrócić, więc wracają na stare szlaki.
Czy w takim razie profilaktyka leczenia uzależnień w naszym kraju jest dobra i skuteczna?
Nie wiem, jak to do końca jest ze skutecznością, ale na tle krajów UE i tak wygląda dosyć dobrze. Programy profilaktyczne są realizowane w szkołach podstawowych, gimnazjach, liceach, zawodówkach, zakładach karnych, ośrodkach szkolno-wychowawczych, resocjalizacyjnych. W czasach zasadniczej służby wojskowej realizowano je na jednostkach wojskowych. Do tego są działania na festiwalach typu Woodstock. Profilaktyka ma to do siebie, że jest trudno wymierna i bardzo wielowymiarowa. Jeśli chodzi o profilaktykę szkolną, to mam na myśli przede wszystkim programy i szkolne strategie walki z narkomanią. O różnej skuteczności.
Bardzo dobrą profilaktyczną robotę wykonują sportowe kampanie społeczne – akcje typu „Ćpaj sport”. W kampaniach tych występują rozpoznawalni polscy sportowcy zachęcający do prowadzenia zdrowego stylu życia, aktywności sportowej itp. Zamiast straszyć narkotykami, inspirują wiele osób. Odwiedzają szkoły, są dostępni dla uczniów, można przyjść, przybić piątkę i zrobić sobie fotkę. Wielokrotnie Marcin Gortat, polski koszykarz grający w NBA, brał udział w tego typu kampaniach. Piłkarze, np. Lewandowski, zawodnicy MMA i pięściarze czy szczypiorniści ze Sławkiem Szmalem w rolach głównych. Z utęsknieniem czekam, kiedy w akcji weźmie udział Aśka Jędrzejczyk, posiadaczka mistrzowskiego pasa UFC. Aśka to nasze dobro narodowe, o które trzeba dbać i którym trza się szczycić, i ma wiele dobrych rzeczy do powiedzenia, nie tylko o MMA, ale o codziennym życiu. Szkoda, że nie ma wielu celebrytów czy muzyków uczestniczących w tych akcjach, no ale wiadomo, żeby w takiej akcji uczestniczyć, trzeba samemu mieć w tej sferze poukładane.
We wczesnych latach 90. próbowano też robić profilaktyczne kino dokumentalne lub paradokumentalne, dr Krzysztof Wojcieszek nakręcił ciekawy film o alkoholizmie na degenerującym się coraz bardziej festiwalu w Jarocinie („Ucieczka w niewolę”) i myślę, że ten film miał swój czas, nakręcony był za państwowe pieniądze i mógł być przydatny na wielu lekcjach wychowawczych. Dziś może wydawać się z lekka infantylny, ale czasy były, jakie były.
Nie ma niestety i nigdy nie było żadnych znaczących kampanii profilaktycznych, jeśli chodzi o narkotyki i alkohol w TV.
W kwestii profilaktyki myślę, że moglibyśmy się wiele nauczyć od amerykańskich kampanii, w których ekipy sXe odgrywały znaczącą rolę.
Moim zdaniem Cymeon X dużo robi w tej kwestii, szczególnie Adam, który sporo mówi o sXe w kontekście uzależnień, a nie tylko modnego sposobu na życie.
I tu dochodzimy do moich rozważań nad polskim sXe. Nie znam tej sceny nie wiadomo jak dobrze, ale uważam że sXe mogłoby namieszać w tej materii całkiem sporo, jeżeli tylko wychyliłoby się spoza ogrodzenia kulturowego getta. Zobacz, jak fajne rzeczy robi właśnie Cymeon X – grają koncerty w gimnazjach i liceach – właśnie o to chodzi! Kto ma tym dzieciakom zaszczepiać zdrowe wzorce zachowań, jak nie faceci (szczególnie w tym kryzysie ojcostwa), którzy w życiu sporo przeszli, sami mają dzieci, grają fajną muzykę, fajnie wyglądają i dobrze się razem bawią? Popek i Gang Albanii? Lady Gaga? Sasha Grey? SxE jako ruch i ideologia ma wiele do zaprezentowania współczesnej dziadowskiej kulturze. Szkoda tylko, że zdechnie w punkowym piekiełku. Szkoły, poprawczaki, kryminały, domy dziecka, pole do działania jest tak szerokie. Naprawdę szkoda tego potencjału... Wiesz, jak brakuje mi takiego polskiego Raya Cappo albo Iana McKaye'a, który powie: „Hej, dzieciaku, wiesz, czemu nigdy nie brałem? Bo to gówno i syf i nie chcę mieć z tym nic wspólnego, a dla ciebie są lepsze rzeczy, niż gnicie na chacie z jointem i browarem w ręku czy wciskanie myszki komputera”.
Jakieś 10 lat temu amerykańska numetalowa (choć o punkowych korzeniach) kapela P.O.D. zaczęła organizować takie kampanie w Los Angeles, San Diego i innych miastach Kalifornii. Zapraszali lokalnych załogantów sXe. Kampania zakończyła się pełnym sukcesem, a grali tylko w liceach i szkołach. Myślę, że jest to jak najbardziej możliwe w Polsce, a gdyby był jakiś fajny i realny do przeprowadzenia pomysł ze środowisk sXe, wielu dyrektorów szkół i pedagogów weszłoby w to na bank. Zapewne dla części sXe to będzie kolaboracja z systemem, he, he. Poza tym wiesz, zniżać się do poziomu gimbazy??? Jakoś do tego poziomu „zniżył się” Cymeon X, Goha i Mikołaj, Uszaty, ja i inni, którzy prowadzą pracę wychowawczą z kolejnym pokoleniem. Korony z głów nam nie pospadały.
Dużo o tym myślałem, potencjał jest faktycznie olbrzymi. Może to, co powiedziałeś, będzie dobrą motywacją dla środowiska... I tak właśnie, zbliżając się do końca naszej rozmowy, chciałem jeszcze zapytać o środowisko scenowe właśnie, które obce ci nie jest. Słusznie czy nie, punki mają niechlubną opinię tych, co za kołnierz nie wylewają. Jak z twojego punktu widzenia zmieniła się scenowa kultura picia od czasów legendarnych Jarocinów?
Oj, jest dużo lepiej niż w początkach lat 90. Możliwe, że jest to związane z tym, że ten mocno alkoholowy element dawno punkową kulturę opuścił. Punko polo nie jest dzisiaj mocno popularne, większość zespołów tego nurtu nie istnieje, a muzyczni (dla mnie równie niesłuchalni) epigoni tejże odnogi – całe to punky reggae tour, skupione wokół Farben Lehre, mają dużo inny, mimo wszystko bardziej pozytywny mental. Ja nawet cieszę się, że cokolwiek by o Wojtku Wojdzie nie powiedzieć, nie namawia tych dzieciaków pod sceną do chlania czy ćpania. Czasem widuję na festiwalach punkowych (Rock na Bagnie, Ultra Chaos Piknik) rzyganie pod płotem, ale raczej wynika to z chęci odreagowania podtatusiałych punków z korporacji niż z ideologicznej otoczki przebrzmiałego na szczęście nurtu punko polo. Co do narkotyków – wielu punkowych narkomanów nie żyje bądź już w latach 90. odpłynęło w hip hop, a potem w techno...
A wiesz, na jakiej pozycji plasują się punki na tle innych subkultur lub grup społecznych? Są jakieś statystyki pokazujące, kto pije najwięcej?
Metaluchy chyba jednak dają lepiej, ha, ha... Jeśli wierzyć badaniom, w Polsce 70% ludzi ma rozsądne podejście do alkoholu. Owe 70% nie przekracza niebezpiecznych dawek, nie pije codziennie, a jak pije, nie łamie prawa czy norm społecznych. 20% to abstynenci (tak, tak!), 7% pije ryzykownie, a 3% pije chronicznie, w sposób niebezpieczny dla zdrowia i życia. Punkowa kultura to taka mikrocząstka zwykłego społeczeństwa, więc chyba będzie podobnie w ogólnym rozrachunku.
No to wreszcie na koniec, czy nie jest może tak, że każdy punk w ramach walki z systemem powinien być straight edge?
Nie wiem, czy powinien. Na pewno każdy powinien myśleć samodzielnie, niezależnie od systemu politycznego. Ale niestety, chlania i ćpania nie można na dłuższą metę utożsamiać z samodzielnym myśleniem. No bo jaka to samodzielność myślenia, kiedy ktoś z własnej nieprzymuszonej (przynajmniej w początkach) woli zwraca się przeciwko sobie?
Niech ta otwarta myśl uruchomi w każdym refleksję. Dzięki za wywiad!
(#3, wiosna 2016)